Muzyka: Green Day - Boulevard Of Broken Dreams.
- Robercie Alexandrze Uncles wychodź z tej piekielnej łazienki! - Wrzasnął blondyn dobijając się do drzwi. - Ile ty tam siedzisz? Dobę?
- Cholera, co się czepiasz? Wiesz ile zajmuje pomalowanie jednego oka?! - Wrzasnął Uncles.
- Nie interesuje mnie to! Nie wiem czy wiesz, ale tu jest tylko jedna łazienka i mieszka tu jeszcze czterech facetów, a nie tylko ty! - Blondyn był strasznie zdenerwowany, aż z niego kipiało.
- Daxtan, Daxtan, Daxtan, co się tak denerwujesz? - Rob otworzył drzwi do łazienki z jednym pomalowanym do połowy okiem. - Okres masz?
- Nie wiem czy pamiętasz, ale moja kuzynka dziś do nas przyjeżdża - burknął wchodząc do środka.
- I co z tego? - Wzruszył tylko ramionami.
- Jajco. - Zamknął drzwi na klucz. - Zapomniałeś, że jedziesz ze mną po nią na lotnisko? - Spytał zza drzwi.
- Niby kto tak powiedział?
- Ty. Wczoraj. Wieczorem.
- Nie pamiętam.
- Bo spałeś deklu.
- Ach, no chyba że. - Spojrzał na ścianę.
- Masz pięć minut. - Powiedział Dax, gdy wyszedł z toalety.
- Co?! - Oburzył się Uncles. - Nie wyrobię się.
- To już twój problem. - Pstryknął w palce z łobuzerskim uśmiechem
- Świetnie. - Wparował szybko do łazienki się malować.
- Ach. - Zaśmiał się Dax. - Z Sannie nie będziesz miał łatwo.
Tak, rozmawiali o mnie. O Sannie Caine, która jest kuzyneczką pana Daxtana O'Callaghana. Jednego z zespołu Lexington Bridge i jakże ich choreografem. Miałam do nich przyjechać, do Hamburga na wakacje. Ze Stanów Zjednoczonych Ameryki, z pięknego i jakże słonecznego Miami, które kochałam bardziej niż to zakichane Hollywood, czy Las Vegas i Chicago razem wzięte. Już od trzeciej rano byłam na nogach, wcześnie rano musiałam jechać na lotnisko LAX. Stamtąd miałam bezpośredni samolot do Hamburga. Gdy przyjechałam zostałam od razu wrzucona do samolotu. Cóż było jak było. Bynajmniej trochę odespałam kilka zarwanych nocy, które i tak spędziłam sama na plaży. Nie przejmowałam się samotnością, w sumie ją lubiłam. Gdy wylądowałam w Hamburgu byłam dość zaspana i zbytnio nie kontaktowałam co się dzieje dookoła mnie. Wyszłam z lotniska na parking, na którym miał czekać mój kochaniutki kuzyn. Ale gdy rozejrzałam się dookoła z dość wielkim bagażem na rękach westchnęłam zrezygnowana, nigdzie go nie było. Położywszy bagaż na ziemi usiadłam na nim opierając tym samym łokcie na kolanach, a brodę na rękach. Ach, cóż, mogłam się spodziewać tego, że blondi się spóźni, w końcu miał co robić. Siedziałam jak słup soli, co zdarzało mi się bardzo często, szczególnie jak na kogoś czekałam.
Po niecałym kwadransie usłyszałam pisk opon i klakson samochodu. Podniosłam głowę i zauważyłam, że z samochodu wychodzi Dax. Westchnęłam ciężko i udawałam obrażoną. Przecież i tak gniewać się na niego nie umiem.
- Wybacz Sannie - powiedział rozbity. - To wina Roberta, za długo się malował.
- Roberta? Jakiego znowuż Roberta? - Uniosłam brew w dość znacznym spojrzeniu. - Długo kazaliście mi na siebie czekać.
- Rob chodź tu! Przez ciebie dostaję baty! - Wrzasnął Dax, a z samochodu wyszedł chłopak o czarnych włosach i pomalowanych czarną kredką oczach, wyglądał jak dziecko, jak dziewczyna, która została zostawiona przez chłopaka i zaraz się potnie, ale to było tylko moje pierwsze wrażenie na tego... Roba?
- Czego? - Mruknął znużony. - Nie dość, że mnie poganiałeś to jeszcze chcesz na mnie wszystko zwalić?
- A kto się malował pół godziny? - Spojrzał na niego z wielkim wyrzutem.
- Och - westchnął ciężko. - Tak, to moja wina, przepraszam - przewrócił swoimi zielonymi oczami, które zauważyłam gdy na mnie spojrzał.
- Czasem mi ciebie żal Rob - westchnął kuzyn. - A tak w ogóle to moja kuzynka Sannie.
- Miło mi - uśmiechnął się.
- Mnie również. - Uśmiechnęłam się szeroko, ale wiedziałam, że nie dogadam się z nim tak prędko, ale kto tam ludzi wie?
Westchnęłam ciężko wsiadając do samochodu i zajmując miejsce za Robem. Gdy ruszyliśmy nastała błoga cisza. Taa, jak Sannie się nie odzywa to nikt? Och, ze mną tak nie ma. Uśmiechnęłam się sama do siebie i wyjęłam z kieszeni mojego dotykowego samsunga. Weszłam w multimedia i włączyłam na całą parę Green Day'sów. Ach, jak ja ich kocham. Kątem oka zauważyłam, że Dax westchnął a następnie uśmiechnął się szeroko, znał mnie, ach i to jak dobrze mnie znał. Na Roba zbytnio nie zwracałam największej uwagi, ale gdy przyszedł czas na refren usłyszałam jego głos. Melodyjny, z nutką szaleństwa i taki... ciepły. Sama nie wiedziałam czemu tak uważałam. W pewnym sensie spodobał mi się jego głos, tak samo jak podobał mi się głos Daxa.
- Sannie?! - Usłyszałam po dłuższej chwili głos kuzyna.
- Czego? - Spytałam opryskliwie.
- Możesz to trochę ściszyć?
- Och, pe...
- Nie ściszaj - nakazał mi Rob tym samym przerywając moją wypowiedź.
Że jak? Och, człowieku chyba się prosisz o szybką i bardzo bolesną śmierć?! Jak w ogóle śmiesz przerywać moją wypowiedź?!
- Normalnie. - Po chwili uświadomiłam sobie, że powiedziałam to wszystko na głos. A ten cały Robercik jakby nigdy nic odpowiedział z uśmiechem na twarzy, normalnie mnie coś strzeli!
- Ych. - Nie odpowiedziałam na nic. Po jakiego grzyba ja cokolwiek mówię, szczególnie przy takim kimś, kto mnie już na samym początku denerwuje jeszcze gorzej niż mój własny pies? Och, Jake, jak ja cię kocham piesku. Spojrzałam przez okno wyłączając muzykę, specjalnie na przekór Robertowi, nie będę go słuchać, o nie, w życiu.
Och, wreszcie ta cisza, Kocham ją. No, ale... Cholera odezwijcie się! Cholera ja chyba dostaję już jakiegoś ataku, o boże, ze mną już gorzej. Westchnęła tylko.
- Co tak nagle ucichłaś? - Spytał Dax spoglądając na tylne lusterko. Był uśmiechnięty od ucha do ucha, lubiłam go takiego. Nie zadawał dużo pytań, ale potrafił wspierać jak jasna cholera.
- Nie, nic - odpowiedziałam. Wiedziałam, że nie chciałabym wymówić czegoś co mogłoby zostać wyśmiane przez Roba, lub też coś innego albo nawet gorszego.
- Na pewno? - Odezwał się Robert. Nie wiem czemu, ale działał mi już na nerwy. - Widać, że jesteś zdenerwowana.
- To nie przez to, że tu jestem - bąknęłam. Ha, zdziwisz się jaki numer ci w nocy wywinę. Uśmiechnęłam się do siebie. - Czasem tak mam bez powodu.
- Och - westchnął Rob. Tylko „och”, człowieku... Pokręciłam głową.
- Niedługo będziemy. - Poinformował mnie Dax. Zajeżdżaliśmy właśnie do jednej z uliczek, w której było mało mieszkalnych budynków.
Nie rozglądałam się za bardzo gdyż wiedziałam, że jeszcze trochę drogi jest przed nami. Gdy się zatrzymaliśmy poczekałam aż wysiądzie Robert i Dax. Nie wiem czemu, ale tego całego Roberta nie mogłabym nazwać Rob, sama nie wiem czemu, ale to jakoś do niego w żadnym konkretnym sensie nie pasuje. To jest zbyt... dziecinne? Hm, może tylko według mojej dość wybujałej wyobraźni, której Dax doświadczał za każdym razem kiedy się spotkaliśmy. Wysiadłszy z samochodu rozejrzałam się dookoła. Zauważyłam niewielki domek za czasów PRL'u w Polsce, nie pytajcie skąd to wiem, kiedyś tam mieszkałam. Domek był w kolorze jasnej żółci, coś a'la jajecznica bez boczku, cebuli i szczypiorku, a dookoła niego były zasadzone kwiaty: goździki, róże, piwonie. Niektóre rodzaje kwiatów rozpoznam z kilometra, ale czy ktoś uwierzy takiemu człowiekowi jak ja na sto procent? Hm, mówiąc szczerze na pewno nie.
- Mam nadzieję, że ci się tu spodoba - odezwał się Dax tuż za mną, wyciągał mój jedyny bagaż z bagażnika.
- Och, jesteś tego pewien? Przecież z nami się wytrzymać nie da - odezwał się Robert, Rob, Robcio?
- Z tobą nikt nie wytrzyma. Tak samo jak z Jerome'em. - Westchnął kuzyn. Wiedziałam, że westchnie.
- Damy radę - zaoponowałam z udawanym jak dla mnie uśmiechem. - Co nas nie zabije to nas wzmocni.
- Miejmy nadzieję, że tak.
Gdy weszliśmy w środku panował rozgardiasz. Dookoła porozwalane ciuchy, krzyki dobiegające z kuchni. Gwałcili tam kogoś? Zaśmiałam się w duchu, a gdyby to była prawda byłby niezły ubaw, ale poważny Dax od razu wszcząłby awanturę na tydzień. Weszliśmy w trójkę, a raczej w dwójkę do kuchni, Robert uciekł na górę.
- Och, dorośnijcie - odezwał się muskularny, dość wysoki krótko ścięty brunet.
- Przestań! - Krzyknął chłopak, który z daleka mógłby uchodzić za dziewczynkę. - To boli, Jerome!
- To przestań! - Wrzasnął mulat. Zdziwiło mnie najbardziej to, że miał bliznę, i to dość sporą. Na dodatek miał kolczyk w kształcie ptaka, chyba jastrzębia.
- Zostawić was na chwilę, a już jest bałagan. - Dax pokręcił głową i wszedł do środka rozdzielając dwójkę mężczyzn, albo chłopaków. - Poznajcie moją kuzynkę Sannie. - Uśmiechnął się spoglądając na mnie. - To jest Ephraim, Jerome oraz Nye.
- Miło nam - odpowiedzieli chóralnie.
- Mnie również. - Odpowiedziałam z najładniejszym uśmiechem na jaki mogłam się zdać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz