czwartek, 28 lipca 2011

14. Teraz mógł pokazać, że ma jaja.

Muzyka: Lexington Bridge - Kick Back.



   Kiedy skończyłam otrzepałam chłopaka z jego włosów i obróciłam się niczym Michael Jackson i kuzyn. Ephraim pogładził dłonią nową fryzurę. Widać było, że jest mile zaskoczony. Uśmiechnęłam się.
   - Co na to powiesz?
   - Jak na razie nie mam nic do zarzucenia. - zaśmiał się. - Tylko przydałoby się lustro. Nawet dwa.
   Poszłam do łazienki po lustro. Wróciwszy postawiłam je przed chłopakiem. Zaczął przyglądać się swojemu odbiciu. Róż zmienił się w ciemny blond zmieszany z kasztanem, gdyż taką farbę miał szatyn. Skróciłam mu o połowę włosy. Ścięłam boki na tyle, na ile pozwoliły mi kuchenne nożyczki. Według mnie wyglądał znacznie lepiej niż w pasemkach czy czekoladowych włosach. Teraz mógł pokazać, że ma jaja.
   Uśmiechnął się do mnie, wstał i przytulił:
   - Dzięki, dzięki, dzięki! - Zakryłam uszy. Piszczał jak nie wiem... - Jesteś niesamowita, nie wspominając o twoim głosie. - objął mnie ramieniem. - Jestem w szoku.
   W szoku? Człowieku! To ja jestem w szoku... Ephraim na serio tak myśli? Jakoś wierzyć mi się nie chce. Cóż, normalnie to powinnam strzepnąć jego dłoń ze swojego ramienia, gdyż czuję mega dyskomfort, ale po takich słowach...
   Oblałam się rumieńcem. Mówiąc szczerze słowa Beksa podbudowały mnie. Dawno nikt nie mówił mi komplementów, których i tak za bardzo nie lubiłam. Obdarzyłam chłopaka nieśmiałym, ale przyjaznym uśmiechem.
   - Miło mi to słyszeć.
   Chłopak jeszcze przez jakiś czas zachwycał się swoją fryzurą jak i moim głosem, który określił mianem „lepszego od Daxa”. Nie wiem czym się tu zachwycać. Głos jak głos. Są lepsze i gorsze, jedni potrafią śpiewać inni raczej tylko fałszować.
   - Przestań w końcu, Eph. - mruknęłam. Szturchnęłam go w ramię.
   - Oj tam, oj tam - machnął ręką. - Już powinnaś być sławniejsza niż my.
   - Jowiszu, po co o tym mówimy? - uniosłam brew zakładając ręce na klatce piersiowej. - Marzenie ściętej głowy. - mlasnęłam.
   - Głupoty gadasz, koleżanko.

   Trudno było mi otworzyć oczy. W szczególności, że jakieś dziwne światło przebijało się przez roletę i okno w dachu. Wymacałam dłonią telefon komórkowy, leniwie zerknęłam na wyświetlacz urządzenia - za dwadzieścia trzecia nad ranem czy tam w nocy, jak kto woli. Mlasnęłam z przekąsem odkładając komórkę. Przytuliłam pierzynę do piersi w celu ponownego odpłynięcia w Krainę Tęczowych Krecików. Chwilę później coś jakby błysnęło, a następnie nieźle zagrzmiało. Świetnie - burza, która jest najgorszą rzeczą jaką przyszło mi co roku przeżywać.
   Wyskoczyłam z łóżka słysząc grzmot i pędem ruszyłam przez otwarte drzwi do przed pokoju. Ta burza też nie miała kiedy przyleźć? By ją kiedyś szlag... Niby mając klapki na oczach weszłam do pierwszego otwartego na oścież pokoju. Zauważywszy, że na łóżku siedzi zaczytany i zasłuchany Ephraim uniosłam brew - też wybrał sobie chwilę na rozrywkę. No i nie dziwię się, że śpi dłużej od Roberta i Jerome'a. Podeszłam do niego na paluszkach chowając ręce za siebie. Gdy podeszłam wystarczająco blisko Ephraim spojrzał na mnie z nad książki tymi swoimi czekoladopodobnymi oczętami.
   - Co jest? - Zapytał zamykając książkę i wyciągając słuchawki z uszu.
   - Nic - odpowiedziałam siadając na podłodze. Ponowny grzmot. - A ty nie masz co robić o trzeciej nad ranem?
   - Podczas burzy lubię słuchać muzyki i czytać książki - uśmiechnął się szeroko w moim kierunku. - A ty?
   - Ja? - wskazałam na siebie. Przez zasłonięte okno i tak było widać te cholerne błyski. Kciukiem wskazałam w tamtą stronę. - Właśnie to mnie obudziło.
   Eph spojrzał na mnie unosząc brwi. Było to przez niego takie dziwne, aby bać się burzy? Najwidoczniej. A może po farbowaniu Beks stracił połowę mózgu i będzie udawał Roberta? Dobra, nie będę tego komentować...
   - Jak rozumiem boisz się burzy? - zaakcentował to tak, że przez myśl przeszło mi, iż rozmawiam z kuzynem.
   - Powiedziałabym, że nie lubię - przyznałam. - Albo coś pomiędzy. Z resztą mniejsza. - machnęłam ręką. - Najgorzej jest jak jestem sama w domu bądź pokoju. Dosłownie dostaję ciamciańca. - zmarszczyłam czoło zastanawiając się nad ostatnim wyrazem. Można mnie za nie zabić, kto chce?
   - Też kiedyś taki byłem - wyznał - ale przeszło mi już.
   Mnie również pewnie za jakiś czas przejdzie - bo pęknę! Pozdrawiam siebie w wieku przed emerytalnym. Sama w domu i łubudubu. Szybszy zawał i bez spadku dla nikogo. Och... piękna wizja przyszłości.
   - Nie będziesz miał nic przeciwko abym się tu te trzy godziny kimła? - Rzuciłam robiąc słodkie oczka w stronę szatyna.
   - A nie będzie ci zimno? - Odchrząknął mierząc mnie wzrokiem.
   Przypomniałam siebie, że jestem w krótkich pomarańczowych szortach i w za dużej bluzce w gitary z czaszkami. Przytaknęłam ruchem głowy.
   - Nie musisz się martwić - odparłam z szerokim uśmiechem. Poczłapałam na fotel mieszczący się w rogu pomieszczenia.
   Od tegoż momentu nie odzywaliśmy się do siebie. Beks odłożył książkę, iPoda czy jakie miał tam urządzenie i położył się w swym łożu śmierci.

   Otworzyłam oczy - słońce, to piekielne słońce tak perfidnie świeciło mi na twarz, aż chciałam coś roznieść w pierwszym momencie. Usiadłam i rozejrzałam się. Chwilę później kiedy w końcu odmuliłam zorientowałam się, że jestem w łóżku Ephraima, a sam zainteresowany leżał na podłodze. Pokręciłam energicznie głową sądząc, iż to tylko zły sen. Eph musiał mnie przenieść, a mówiłam, że fotel jest wygodny.
   Wstałam robiąc bardzo głupią minę. Szturchnęłam Lexingtona stopą w bok, w celu sprawdzenia czy jest na poziomie sześćset.
   - Też cię kocham - mruknął cicho i ledwo słyszalnie.
   Ephraim kogoś kocha? Jeny, nie sądziłam, że taki ktoś jak on może być zakochany. Jeny... Szok to mało powiedziane. Ciekawa jestem co reszta o tym sądzi. Chyba, że nic nie wiedzą - będzie bardzo zabawne. Zaśmiałam się w duchu.
   Zagwizdałam bezgłośnie zmierzając powoli ku drzwiom. Wyszłam z pokoju Ephraima i natrafiłam na Roberta i Romie'ego. Mogłabym się załamać, ale i tak ich by mnie nie ruszyły. Niech myślą sobie co chcą, a co.
   - U, u. - Jerome uniósł brwi zakładając ręce na piersi. - Zaspana królewna wyszła z pokoju księcia w śpiochach. - zaśmiał się wesoło, a za razem złośliwie.
   Prychnęłam w jego stronę i ruszyłem na dół do kuchni. Romie wraz z o dziwo naburmuszonym z jakiegoś powodu Robertem poszli za mną. Po kiego to nie wiem. Robiąc sobie kanapkę Jerome wypowiadał swoje sugestie w kwestii „cóż ty dziecię robiła u Ephraima?”. Rob ze skwaszoną miną wysłuchiwał tego wraz ze mną. Skrzywiony Rob? Pierwszy raz go takiego widzę, dziwne...
   Zagwizdałam siadając na blacie i nie słuchając za bardzo Jerome'a. Dziwnym trafem wpatrywałam się w Roba, zastanawiając się jakie myśli kryją jego smoliste kłaki. Nie będę nad tym rozmyślać - po co, to nie wiem. Po chwili speszył się i wyszedł.
   - A temu co? - spytałam gestykulującego mulata. Od razu przypomniało mi się jak tańczył wczoraj jezioro łabędzie.
   - Jak to co?! - spojrzał na mnie szyderczo. Zaśmiał się gorzko. - Zazdrosny jest, ot co!
   - Widzę, że alkohol jeszcze przez ciebie przemawia. - wywróciłam oczami.
   - Pijemy, pijemy, bo pić musimy! A jak przestaniemy to się zabijemy, hej! - klepnął się z całej siły w swą pierś z szerokim, szyderczym uśmiechem.
   Zrobiłam minę typu „kuźwa, głupszy to już nie będziesz”. Pokręciłam głową kończąc kanapkę. Zeskoczyłam z blatu, pozmywałam i poszłam do salonu w którym był Dax z Darnellem. Usiadłam na fotelu. Nawet mnie nie zauważyli, co specjalnie mnie nie dziwi, gdyż byli zajęci grą w Colina McRae'a Rally na konsoli. Westchnęłam przyglądając się ich grze. Co chwila obijali się o drzewa. Dobrze, że nie grają w GTA - już by ich policja złapała, pff.
   - Skręcaj! - nakazał kuzynowi Darnell.
   Dax zamiast skręcić pojechał w prost. Zero rajdowego profesjonalizmu, doprawdy.
   - Cieniasy. - burknęłam do siebie.
   Poszłam do siebie do pokoju. Ubrałam się, uczesałam i umalowałam. Poskakałam chwilę po łóżku słuchając „American Idiot” Day'sów. Trzeba było odreagować co po niektóre rzeczy. Simeon jest tak nurtujący ostatnio, że czasem mam ochotę wsadzić sobie kulkę w łeb.
   Kwadrans później wyszłam z pokoju uśmiechnięta od ucha do ucha. Stojąc przed frontowymi drzwiami zauważyłam, że Jerome gapi się na mnie jakby zobaczył... ducha, diabła, ślimaka? W sumie i tak za bardzo mnie to nie obchodziło.
   Wzruszyłam ramionami i wyszłam z mieszkania. Podskakując jak małe, słodkie dziecko podążałam ulicami spokojnego i niezatłoczonego dziś Hamburga.

   Idąc pustą ulicą ze spuszczoną głową, gdyż majstrowałam przy telefonie nie zwracając najmniejszej uwagi na to czy natknę się na kogoś czy nie i nuciłam coś sobie pod nosem. Było po mnie widać, że kaleka tysiąclecia idzie. Szłam tak chyba przez pół godziny. Ptaszki przepięknie śpiewały, a ja nadal męczyłam się z tym cholerstwem aż szlag mnie trafiał.
   Jakiś czas później coś jakbym stracił grunt pod nogami. Najwidoczniej chodnik był nierówny i musiałam się nieźle potknąć, co w sumie zdarzało mi się bardzo często nawet przechadzając się centrum Miami. Upadłam na coś... miękkiego. Zmarszczyłam czoło - miękkiego? Przecież nigdzie nie było nawet żadnego materaca.
   Podniosłam głowę zdmuchując włosy z czoła. Przyjrzałam się osobnikowi na którym właśnie po części leżałam. Ten chłopak kogoś mi przypominał, kolegę z czasów podstawówki (prawda, że dawno, nie?). Identycznie oczy, rysy twarzy... Poczułam jak do oczu zaczynają napływać mi łzy. Nie wiem czy to z bólu czy ze wspomnień.
   - Nickolas?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz