poniedziałek, 19 września 2011

18. Jajnik z plemnikiem się nie dogadają.

Muzyka: Aleks Syntek - Mas Grande (Spanish Version of Bigger BSB).



   Nagle w całym domu ucichło. Szmery, które były tak bardzo frustrujące ucichły na amen. Ba, nawet nie było słychać tych cholernych much, co zaczęło mnie denerwować. Nienawidzę ciszy, szlag! Szybkim krokiem podeszłam do schodów wychodząc już z siebie. Usłyszałam trzaśnięcie frontowymi drzwiami - któż śmiał wyjść w momencie w którym chciałam wszystkich opieprzyć, a w szczególności tych, którzy to zmajstrowali. Wzięłam kilka głębszych oddechów po czym zaczęłam schodzić na dół niczym robot. Świetnie potrafiłam je udawać, szczególnie kiedy byłam wściekła - a kiedy kobieta wściekła to strach się bać. W moim przypadku groziło to obdarciem ze skóry, ba, nawet i z mięśni. Nawet gdyby mnie za to zamknęli bym nie żałowała. Nie no, coś we mnie teraz wstąpiło. Kurczę.
   Stojąc w progu kuchni (że też skubani muszą tam jak na złość siedzieć) zerkałam na dość różne wyrazy twarzy trójki chłopaków. Na twarzy Ephraima rysował się strach jakby przeczuwał, że zaraz dostanie po uszach. Dax jak zwykle brał wszystko na klatę z tą swoją cholerną swobodą, jakby tańczył. Od dziś zaprzestaję oglądać programy o charakterze tanecznym. Zaś Rob jakby nigdy nic siedział na czterech literach i kiwał tym swoim czarnym łbem na boki. Doprawdy już nic mnie na tym świecie nie zdziwi. Z dość bojowym nastawieniem splotłam ręce na klatce piersiowej równocześnie opierając się o framugę. Zmarszczyłam nos wpatrując się w blat stołu.
   - Kto. To. Zrobił. - wycedziłam przez zaciśnięte zęby.
   - Ale co? - punk nadal kiwał łepetyną.
   Jeszcze tego brakowało żeby udawali idiotów jeszcze większych niż są, oczywiście nie zawsze.
   - Któryś z was wie i nie spocznę póki się nie dowiem. - pokręciłam nosem.
   Ephraim i Rob przyglądali mi się uważnie.
   - Oj, Sannie - odezwał się kuzyn - umywam od tego ręce. Tylko starałem się go naprawić.
   Nie wiedzieć czemu uwierzyłam mu. W końcu to mój kuzyn, za dobrze go znałam i z pewnością nie zrobiłby co zezłościłoby mnie na wieki.
   - Zbyt dobrze cię znam. - odpowiedziałam mu. - A reszta co ma na swoją obronę?
   Żaden się nie odezwał. Po skroni Beksa zleciała kropla potu - coś go męczyło i to bardzo. Coś tak czuję, iż złamie się. To tylko kwestia czasu.
   - Jeśli nikt nie przyzna się do dokonanego czynu będziecie mieli raj w piekle. Sędzia Anna Maria Wesołowska daruje wam ścięcie głów. - prychnęłam odwracając się na pięcie. Zrobiłam kilka kroków przed siebie i udałam się na dwór gdzie Jerome śmiał się jak największy idiota świata bez pokojowej nagrody Nobla. - A tobie co? - zwróciłam się do mulata.
   - Nic - prychnął z aprobatą podlewając kwiaty, które rosły akurat pod jego oknem. - Oni w życiu nic nie powiedzą.
   Nie byłam tego taka pewna. W końcu któryś z nich się złamie, czułam to w nerkach. Machnęłam ręką na mężczyznę zastanawiając się po co podlewa te grządki. Przez myśl przeszło mi, iż Simeon może robić to dla szpanu, dla panienek, a może rzeczywiście lubił zajmować się roślinnością?
   Jerome, kogo ty oszukujesz? Żadna dziewczyna o zdrowych zmysłach nie poleci na mięśniaka z takim ogródkiem.
   Usłyszeliśmy trzaśnięcie drzwiami. Zerknęłam na oddalającego się Roba. Szedł szybkim krokiem w stronę centrum miasta.
   - A ten co tak wyskoczył?
   - Mnie pytasz? - burknął Jerome. - Albo okres dostał, albo się nie wyspał. - wzruszył beznamiętnie ramionami.
   - A wiesz w ogóle cokolwiek?
   - Kocham kwiaty. - wyszczerzył się w szerokim uśmiechu.
   Abyś się nimi kurde udławił!
   - Z tobą jest coraz gorzej mi się wydaje.
   - Jak ze wszystkimi, złotko - pomachał dość umięśnioną dłonią niczym królowa Elżbieta.
   Westchnęłam nie komentując tegoż zachowania. Bo cóż mogłam powiedzieć? - „Jerome, powinieneś być męską wersją siebie niż śpiewać”, od razu by się naburmuszył.
   Siedziałam właśnie leżałam na leżaku z dala od zestresowanego Ephraima, poważnego teraz Daxa i podlewającego kwiaty Romie'ego. Zapewne Darnell siedział  u siebie w pokoju i pykał na konsoli. O, ironio jakbym teraz chciała być na jego miejscu. Nye pewnie poleciał poćwiczyć co zaczęło wzbudzać moje podejrzenia - czy on czasem czegoś przed chłopakami nie ukrywa?
   Przed oczami miałam obraz oddalającego się Roberta. Zaczęłam zastanawiać się cóż dzieje się ostatnio z tym cholernym punkiem. Jego zachowanie zmieniało się niczym rękawiczki. Ale tak naprawdę zaczęłam martwić się tym, że w ogóle mnie to obchodzi i zaprzątam swoje myśli takim kimś jak on.
   Coś wisi w powietrzu. Czułam to, a raczej wyczuwałam i to dość intensywnie. Miałam nadzieję, że nic się nie zdarzy.
   Przede mną stał Ephraim jakby wyrósł z pod ziemi. Zrobiłam wielkie oczy spadając z drewnianego leżaka. Szatyn zachichotał odwracając się do mnie plecami.
   - Wydasz z siebie głośniejszy dźwięk to nie wiem co ci zrobię - syknęłam masując sobie krzyż.
   - Ktoś ma bojowe nastawienie - zakpił rozbawiony. Odwrócił się w moją stronę uśmiechając się.
   - Mogłabym mieć chwilę dla siebie. - Kiedy uniósł brew westchnęłam. - Sama?
   Zacisnął usta w wąską linię uciekając wzrokiem gdzieś w bok. Ponownie usiadłam na leżaku wpatrując się w chłopaka. Czyżby się złamał i chciał powiedzieć mi cóż zdarzyło się z pamiątko po Shayenne? Odchrząknęłam. Ta głucha cisza zaczęła się dłużyć a przede wszystkim mi ciążyć. Zaczęłam się już zastanawiać nad kolorem mojej trumny.
   - Chciałem ci powiedzieć, że przez przypadek Rob zniszczył tą pamiątkę - burknął cicho.
   - Robert, przez przypadek? - zamrugałam zdziwiona z lekkim przejęciem w głosie.
   No, stary, chyba szykuje się lanie. I to porządne, chyba że wymyślę coś lepszego.
   Beks skinął głową potwierdzając swą wypowiedź, tylko czemu mu nie uwierzyłam?
   - Żarty sobie robisz? - uniosłam brew.
   - Nie - odpowiedział. - Żeśmy sobie rozmawiali i niechcący się wywalił  z krzesła - dodał z przejęciem w głosie.
   - W moim pokoju? - wzniosłam ręce do nieba. - Kurde, cudem jest to, iż jeszcze domu nie podpaliliście. - wywróciłam oczami. - Tak w ogóle gdzie on jest? - spytałam po chwili ze śmiertelną powagą w głosie.
   - Nie mówił dokładnie, ale do miasta - odpowiedział krzywiąc usta w dziwnym grymasie.
   Nie pomógł mi za bardzo.
   O dziwo chcę pogadać z punkiem. I to pilnie. Jaki był tego powód? Sama nie wiem, tak po prostu.
   Wstałam i bez słowa ruszyłam w stronę bramki a następnie miasta, które nie tętniło zbytnio życiem. Budynki za czasów II wojny światowej zachwycały mnie swoją stabilnością, ale mimo wszystko były trochę zniszczone nie wspominając o chodniku, który miewał dziury na każdym kroku.
   Dotarłszy do centrum Hamburga natknęłam się na Unclesa, który na głowie miał kaptur. Uciekał przed czymś czy nagle zrobiło mu się zimno w tę jego czarną czuprynkę? Przyglądał mi się zdziwiony. Schowałam ręce do kieszeni.
   - Nie gniewam się - uśmiechnęłam się do niego szczerze i przyjaźnie. - Ephraim mi wszystko powiedział. - starałam się aby mój głos brzmiał naturalnie i łagodnie. Zdziwiony zamrugał jeszcze kilkakrotnie przyglądając mi się uważnie. - Wiem, że zrobiłeś to niechcący. Bywa.
   Robert uśmiechnął się szeroko co dawało jego twarzy seksownego wyglądu. Ruchem głowy poprawił opadającą na oczy grzywkę:
   - Myślałem, że się wściekniesz - wyznał. - Masz trochę dziwny charakter. Zmienny, ale mimo wszystko stanowczy.
   - Oj, musiałbyś się bardziej postarać. - wytknęłam język kiwając głową na boki jak idiotka. - Hm, to chyba ma coś wspólnego ze znakiem zodiaku. Tak czuję - roześmiałam się radośnie. - Ale zauważyłam, że ty  w mojej obecności jesteś jakiś... poważny.
   Na Izydę, co ja gadam?! Coś mi się musiało stać ostatnimi czasy, nie naskakiwałam na niego, byłam miła. Czyżby coś się we mnie zmieniło? Nie, nie chcę! Chcę być tą samą nudną, pokręconą, wrażliwą i wkurzającą osobą, którą byłam od małego. Zawsze byłam typem samotnika, który chodzi własnymi ścieżkami. Czemu miałoby się to zmieniać?
   Nie wiedzieć czemu zapiekły mnie oczy. Pokręciłam głową po czym zerknęłam na punka, który obejmował mnie ramieniem. Zmarszczyłam gniewnie brwi, ale nadal uśmiechał się tak jakby tego nie zauważył.
   Przepraszam, ale czy mogłaby na mnie zlecieć jakaś cegła, podkowa czy Bóg wie co jeszcze? Czuję jak buzują mi hormony, czego po prostu nie lubię i staram się unikać (o ile to możliwe). Niech mnie kaczka utopi!
   - Poważny jestem bo mam powód. - puścił oko w moim kierunku.
   Chyba będę musiała pogadać z chłopakami, coś mi tu nie pasuje. Struny nie są nabrzmiałe.
   - Powód? A jaki?
   - Tajemnica.
   - No tak. Jajnik z plemnikiem się nie dogadają. - zakpiłam wywracając oczami.
   - Może kiedyś się dowiesz. - spojrzał mi w oczy.
   Czy ja o czymś jak zwykle nie wiem? Oczywiście wiem, że nie zawsze szybko przychodziło mi zrozumienie tego co dzieje się wokół mnie, gdyż zazwyczaj żyłam w swoim małym wyodrębnionym świecie.
   Przechyliłam głowę patrząc przed siebie. Zauważyłam Nickolasa i Vivien trzymających się za ręce. Obok stała Jez z nietęgą miną i okularami przeciwsłonecznymi na nosie.
   Rob przycisnął mnie do swojego boku. Zerknęłam w jego stronę - promienny uśmiech nie schodził z jego twarzy.
   - Czemu mi się tak przyglądasz?
   - Tak bez powodu.
   Blef, zawsze jest jakiś powód!
   Chciałam coś powiedzieć, ale utkwiłam wzrok w niedoszłej bratowej i najlepszym przyjacielu. Co oni tu robią, a przede wszystkim co Vivien robi z rodzeństwem Knight? Czemu Nick nie powiedział mi, że się z kimś spotyka i tym kimś jest Ivie? To nie było fair, skoro byliśmy przyjaciółmi. Chyba, że od tej chwili już nimi nie jesteśmy... Wyobrażam sobie co teraz przeżywa Jez i w ogóle to mam złe przeczucia.
   - Nie rozmyślaj o nich - Odezwał się punk jakby czytał w moich myślach. Musnął mój policzek - Wracajmy. Dax pewnie pomyśli, że porwałem cię dla okupu, co nie byłoby nawet takim złym pomysłem.
   - Idź ty psychopato - zaśmiałam się sprzedając mu kuksańca w bok.
   Syknął cicho po czym parsknął miłym śmiechem kręcąc równocześnie głową. Zrobiłam zabawną minę rodem z anime i przejechałam dłonią po twarzy. W powietrzu nie było czuć takiego napięcia między nami jak na początku. Zdecydowanie nasze relacje się nieco polepszyły i mam nadzieję, że to się już nigdy nie zmieni.

   Weszliśmy do domu, a na samym wejściu Dax skarcił kumpla wzrokiem a mnie mocno do siebie przytulił.
   - Następnym razem informuj mnie, że gdzieś wychodzisz. - rozkazał.
   - Jestem już dorosła - wymamrotałam.
   - Wiem, ale dla mnie nadal jesteś małą, słodką dziewczynką - pociągnął mnie za policzki.
   To jest co najmniej dziwne. chyba po tym ślizgu na stole zrobił coś sobie poważnego z głową. Zamrugałam przyglądając się kuzynowi - nadal nie doprowadził swojej fryzury do ładu. Biła od niego jakaś dziwna radość. No, w sumie nie widzi mnie to. Po takim telemarku jaki zaliczył to nic innego tylko śmiać się i robić z siebie wariata, którym się prawie nigdy nie jest. Pokręciłam głową.
   - Świetnie, więc wszyscy będą mnie teraz traktować jak małe dziecko? - skrzywiłam usta w grymasie. - Świetna perspektywa przyszłości.
   - Nie marudź – zażądał Dax klepiąc mnie delikatnie po policzkach.
   - Ciamciasz – burknęłam cytując ulubione słowo Ephraima.
   - Spadaj! To mój tekst! Zabraniam ci go używać! - Ephi wrzasnął z piętra.
   No masz! Powiedziałam to dość cicho, a ten to usłyszał. Aparat słuchowy zaczął nosić czy jak?
   - Ty się tam nie udzielaj – Rob zaśmiał się gorzko.
   - Spadaj, digimonie jeden! - krzyknął ponownie. Zapewne tupnął nogą.
   - Tak, tak, też cię lubię – punk wzruszył ramionami.
   - Wiesz? - usłyszeliśmy szybkie schodzenie po schodach. Dax zmarszczył brwi. - Myślałem, że już cię nie zobaczę.
   - Spodziewałem się, że mnie wydasz. Nie potrafisz trzymać języka za zębami – syknął cicho.
   Ephi złośliwy dla Roba i na odwrót? Oho, chyba szykuje się małe tyranie. Nie mam pojęcia co im się tak nagle stało. Ach tak, testosteron chyba im wariuje.
   - Wy to czasem jak dzieci – zauważył Dax. - Ale i tak za bardzo się lubicie aby ten tego... - podrapał się po skroni.
   Beks zbliżył się do Unclesa i walnął go gazetą w twarz, a ten robiąc głupią minę przymierzał się aby  zacząć łaskotać przyjaciela, ale szatyn uciekł na górę, więc Robert popędził za nim.
   - Nie wiem jak ty z nami wytrzymujesz.
   - Też nie wiem. - wzruszyłam beznamiętnie ramionami odpowiadając na stwierdzenie kuzyna. Mimo że denerwowali mnie swoim zachowaniem oraz tekstami to jednak nie wyobrażam sobie życia bez tych czubów i ich wariactwa na skalę kosmiczną. Za bardzo się do nich przywiązałam prze taki okres czasu. - Ale mimo wszystko i tak was kocham.
   - Wiedziałem! - Z kuchni wyłonił się Jerome. Objął mnie w pasie i podniósł. - Kochana, ruda kruszynka.
   - Mhm – zmusiłam się aby uśmiechnąć się szeroko w stronę mulata. - Tylko nie przyzwyczajaj się za bardzo.
   - Oj tam, kruszynko. Bez  twoich bulwersów było by nudno – roześmiał się złośliwie, a w jego oczach błyszczały iskierki.
   - No to szykuj się na nudę – zagroziłam spoglądając na niego spod wachlarza gęstych rzęs.
   - Nie ma takiej opcji – uśmiechnął się szatańsko.
   - Nie prowokuj jej – rzucił kuzyn.
   - Sannie nie prorok aby prowokować.
   - Jer, ty jesteś głupi czy tylko udajesz? - spytałam.
   - Obstawiałbym to pierwsze - skomentował zachrypnięty blondyn.
   - Chyba wszyscy w tym domu oszaleli - wydukałam próbując wyswobodzić się z uścisku Simeona.
   - Kto z kim przystaje takim się staje - dodał Eph siadając na schodach.
   - A on od kiedy taki mądry? - szepnęłam do kuzyna.
   - Uwierz, że rzadko mu się to zdarza - odpowiedział Romie.
   - Nie śmiem wątpić - kiwnęłam głową.
   - Wy mnie tam nie obgadujcie, bo Sąd Rodzinny na was naślę! - zagroził szatyn.
   - Tyś śmieszny jest! - krzyknął Darnell z łazienki. - Wesołowska winna cię o głowę skrócić!
   - Ty... - Nie dokończył gdyż najwyraźniej riposty mu się skończyły.
   Nie no, dziś wszyscy zwariowali albo najnormalniej w świecie nie miałam nastroju. Z pewnością w szczególności będąc ściskana przez Simeona.
   Odchrząknęłam spoglądając na bliznę Jerome'a. Ten zaś zerknął w moją stronę i wypuścił mnie ze swych objęć. Odetchnęłam z ulgą.
   - Następnym razem z bastuj z tym ściskaniem. Prawie złamałeś mi żebro. - odezwałam się po chwili oskarżycielskim tonem.
   - To już nie mój problem - uniósł brew.
   - Fajt, fajt! - Ephraim klasnął w dłonie.
   - Coś ci się w głowie poprzewracało. - Dax napuszył się częściowo wracając do siebie.
   - Raz w życiu mogłoby się coś wydarzyć. Jakaś licealna ciąża, szał ciał, łowy króla disco albo jakieś wyginam śmiało swe smętne ciało i panicz Julian z chwastami na łbie - Beks poruszył głową uśmiechając się szyderczo.
   - Ćpałeś coś? - uniosłam dłonie do sufitu.
   - Nie.
   - Co do tego nie jestem pewna panie Wymyślam Idiotyczne Rzeczy Więc Zwracajcie Na Mnie Swą Szanowną Uwagę - machnęłam ręką na chłopaków i podeszłam do chłopaków.
   - Pojechałaś mu - Jerome ucieszył się.
   - Młoda jest zdolna do wszystkiego. - potwierdził Dax.
   - Po kimś to mam - rzuciłam wchodząc na górę.
   Gdy stanęłam za Ephraimem poczochrałam mu włosy. Najwidoczniej nie tylko ja lubiłam gadać trzy po trzy, para piętnaście.

1 komentarz:

  1. Po czasie nareszcie przeczytałam...!Zastanowiło mnie tylko to, że Sandra jest taka wyrozumiała w stosunku do Roba. No ale to dobrze i myśle, że nie bez przyczyny.!

    OdpowiedzUsuń