sobota, 18 września 2010

4. To do zobaczenia... nigdy.

Muzyka: All Time Low - Dear Maria, Count Me In.



   Wpełznęliśmy z powrotem do mieszkania. Cała grupka siedziała w salonie, a raczej nie do końca, nie było tylko Nye'a. Robert przysypiał na ramieniu Ephraima, natomiast Jerome bawił się poduszką.
   - Na ile mam karę? - Usiadłam na podłodze na przeciwko chłopaków.
   - Do końca pobytu tutaj. - Mruknął ze złością Dax.
   - Fajnie, posłucham moich ulubionych pedałków.
   - Jakich? - Spytał z zaciekawieniem Robert.
   - Na pewno nie ciebie czubku. - Wzruszyłam ramionami.
   - Nie jestem czubek tylko Rob, a służbowo Kash Macabre. - Skrzyżował ręce na piersiach.
   - Pasuje ci raczej palant z Cypru - spojrzałam na niego z powagą.
   Jerome spojrzał na mnie z rozbawieniem w oczach i wyszczerzył zęby w złośliwym uśmiechu. Przyglądał mi się bardzo uważnie, tak jakbym mu matkę zabiła, albo ojca. Ephraim otworzył usta a następnie zaśmiał się tylko, a naburmuszony Robert spojrzał w sufit. Po Daxie nie było ani jednej reakcji, co mnie w ogóle nie zdziwiło. Nie próbując się śmiać a co dopiero odezwać poszłam do swojego pokoju. Za drzwiami nadal dało się słyszeć śmiech Ephrima i Jerome'a, a następnie głośną rozmowę. Zbytnio nie przysłuchiwałam się temu o czym gadają, ale w zwyczaju zawsze to robiłam. Teraz wolałam nie grabić sobie u kuzyna bardziej niż mam teraz. Choć i tak dość łagodnie mnie potraktował nie powiem. Teraz nie dam się wrabiać, skończyło się.
   Włożywszy słuchawki i włączywszy mp4 położyłam się na podłodze. Uśmiechnęłam się słysząc mój ulubiony kawałek „Electric Kingdom” Lexy'ego i K-Paula, nie słuchałam ich chyba odkąd skończyłam jedenaście lat, więc już dość sporo czasu minęło. Zamknęłam oczy i zaczęłam rozmyślać o tym co zawsze - o moim życiu. Niby takie jak u innych ludzi, ale jednak inne. Niby chwilę, a jednak przez około trzy godziny przespałam na podłodze, przyznam, ze było wygodniej niż w łóżku. Podnosząc się zauważyłam brąz czuprynę.
   - Czego?
   - Co z moim lakierem?
   - Oj, dostaniesz go. Żartowałam, że go nie mam. - Ziewnęłam.
   - No, bo byś dostała. - Wyszczerzył swoje mleczaki.
   - Oberwiesz butelką.
   - Fajnie. - Gdy to powiedział rzuciłam w niego butelką, która leżała obok. - Aua, nie mówiłaś, że dostanę szklaną butelką.
   - Bo nie pytałeś.
   - Cholera - spojrzał w bok.
   - A tak na serio co tu robisz?
   Ten wzruszył tylko ramionami. Rozejrzałam się po pokoju i zauważyłam opartego o framugę drzwi Roberta. Marszcząc brwi przyglądałam mu się tak samo jak on mi.
   - A ten co tu robi? - Spytałam Ephraima, a tym samym nie spuszczając oczy z nieproszonego gościa.
   - Dla twej jasnej wiadomości mam imię. - Mruknął Robert.
   - Och, co ten palant tu robi? - Spojrzałam na Ephraima agresywnie.
   - Stoi? - Ephraim zająknął się a następnie spojrzał to na mnie to na kolegę.
   - Tyle widzę - westchnęłam. Spodziewałam się takiej odpowiedzi.
   - Zastanawiam się czemuż ty taka dla mnie jesteś. - Chłopak nie spuszczał ze mnie wzroku, aż zaczęło mi to przeszkadzać.
   - Hmm, bo malujesz oczy i masz czarne włosy, a i kolczyka w ustach też masz. - Spojrzałam na niego krzywo.
   - I tyle? - Zdziwił się, obydwoje się zdziwili.
   - Tak, i to bardzo mi się podoba.
   - Aż to nowość. - Ephraim zachichotał.
   - I to wielka powiem szczerze. - Robert osunął się trochę w dół. - Najpierw na mnie naskakuje, a następnie takie coś gada.
   - Robert, widać, że masz coś z głową - westchnęłam opierając się placami o ramie Ephraima. - Współczuję twojej dziewczynie, a dzieciom to już w ogóle. - Uniosłam ręce ku niebu, a Robert tylko się naburmuszył.
   Ephraim zaczął się śmiać, a dokładniej mówiąc chichotać, co było wyczuwalne z mojej strony. Robert i ja po krótszej chwili również dołączyliśmy się do szatyna. Teraz nie zważałam nawet na to, że mam karę i czy ją w jakiś sposób wydłużę, ale czy to możliwe? Będę u Daxa tylko dwa miesiące, więc nic gorszego mnie nie spotka. A na Roberta złość mi już przeszła, dość szybko. I teraz mogłam go nazywać jak reszta zgrai.

   Mówiłam, że nic mnie gorszego w życiu tym moim krótkim nie spotka? Otóż myliłam się, dziwne? Nie. Moje szczęście zawsze robiło mi na przekór. Tym razem dowiedziałam się, że przyjedzie mój brat bliźniak ze swoją dziewczyną a tym samym moją przyjaciółką. Dax za pewnie go do tego namówił, albo po prostu... Nie, on za mną nigdy nie tęsknił, był moim bratem, ale nigdy nie zdarzyło się by kiedykolwiek za mną tęsknił. Nawet jak w wieku siedmiu lat zaginęłam, a raczej ukryłam się gdzieś w zaroślach, Darnell nawet mnie nie szukał, a tym bardziej nie bronił mnie w szkole. Jest tylko kilka godzin starszy ode mnie, ale nie obchodzimy tego samego dnia urodzin. Cóż, rodzeństwa się nie wybiera.
   Siedziałam właśnie ze wszystkimi w salonie. Rob, Ephraim i Jerome siedzieli na kanapie, Dax na fotelu, a ja z Nye'em na podłodze. Oglądaliśmy właśnie mecz, który nie był zbyt interesujący. Za każdym razem kiedy któryś z napastników chciał strzelić to trafiał w słupek, kaleki. Nye przeklinał pod nosem, widać coś go ciągnęło do sportu. Nie dziwota, wysportowany był jak należy, więc szanse by miał strzelić. Ephraim przysypiał cały czas, Jerome cały czas czochrał moją fryzurę jak i kolegi obok. Dax natomiast wpatrywał się w telewizor tak jakby nie istniało nic innego, ale znając minę którą miał - myślał. Nie wiem o czym, ale myślał. Wiedziałam jednak, że ma to związek ze mną. Czekałam teraz na odpowiedni moment, aby zacząć z nim rozmowę i to w obecności czwórki facetów, którzy jak się domyślam będą ciekawi.
   - Nad czym myślisz? - Odezwałam się gdy mecz zakończył się remisem.
   - Co? - spojrzał na mnie zdziwiony. - A, tak tylko.
   - Chodzi o Darnella i Ivie? - zmarszczyłam brwi, a kątem oka zauważyłam, że siedzący na kanapie chłopcy zainteresowali się nami.
   - Tak - przyznał po chwili. - Zastanawiam się gdzie ich umieścić.
   - Ivie może spać u mnie - zaoponowałam z entuzjazmem i powagą. - A Darnee może spać tu - wskazałam kciukiem na kanapę na której siedziała szaleńcza trójka.
   - Co do twojej przyjaciółki się zgodzę, a jeśli chodzi o twojego brata...
   - A widziałeś kiedykolwiek aby się o nie troszczył albo martwił? Bo ja mój drogi nie, i wiedz, że on lubi kanapy. - Tupnęłam agresywnie nogą, a za sobą słyszałam tylko skamlenie Ephraima. - Po jakiego grzyba on tu w ogóle przyjeżdża? - jęknęłam zrezygnowana wiedząc, że i tak Dax ma władze.
   - Vivien się za tobą stęskniła i namówiła Darnella do tego - wyjaśnił. - Ale i tak podejrzewam, że to on sam jej to zaproponował.
   - Może zaczniesz mi wmawiać, że skrywa troskę o mnie?
   - Dokładnie - spojrzał na mnie z wyrzutem. Najwyraźniej wiedział więcej o moim bracie niż ja, co nie dziwiło mnie wcale.
   - Ych - skrzywiłam się. - Świetnie. - Wstałam, pomimo tego, iż łzy napływały mi do oczu zachowałam powagę najlepiej jak umiałam. - To do zobaczenia... nigdy. - Pokręciłam głową i wypadłam z salonu niczym burza.
   - Sannie! - usłyszałam głos Daxa.
   Wchodząc do swojego pokoju trzasnęłam drzwiami aż prawie wyleciały z zawiasów. Więc wychodzi na to, że mój kuzyn zna mojego brata aż tak dobrze, aby spekulować czy się za mną stęsknił, świetnie. Czego jeszcze się od blondasa dowiem? Może, że ciocią zostanę? Dobre sobie, chyba sam ze sobą by w ciążę zaszedł o ile jest to w jakikolwiek sposób możliwe. Siedzę tu już od tygodnia i mam zamiar już stąd wyjechać, jak najdalej, ale zapewne Dax mi na to nie pozwoli, z resztą co on ma do gadania? Jestem dorosła i robię co mi się podoba, a co.
   Pakując swoje ubrania zaklęłam pod nosem jak szewc. Nie zwracałam najmniejszej uwagi na to czy ktoś mnie wołał, dobijał się do drzwi czy zupełnie co innego. Teraz liczyło się dla mnie tylko to aby jak najszybciej wydostać się stąd. O'Callaghan nie dawał mi żadnej gwarancji... praktycznie na nic. Nigdy nie miałam zbyt dobrych kontaktów z bratem, a przymus co do tego nic nie da. Wielu próbowało i nikomu się to nie udało, i nie uda. Cóż, jeśli chodzi o Daxa to już taki jest, że musi wszystko po swojemu. Taa, choreograf z niego dobry, ale pogodzić nikogo nie umie, nigdy mu się to nie udawało. No, chyba, ze ostatnimi czasy jakoś się poprawił co do tego, choć wątpię. Co ja gadam?! Nie mam zamiaru się o tym w jakikolwiek sposób przekonywać, ani teraz ani nigdy więcej.
   - Ej lala, co z tobą? - Usłyszałam za plecami głos Roba. Jeszcze tylko tego brakowało.
   - Nic. - Gdy się odwróciłam zauważyłam, że jest z nim również Eph. - A co?
   - Widać, że nie masz zbyt dobrych stosunków z bratem. - Odezwał się Eph.
   - Ale ty szybki - Rob zdzielił go po głowie, aż zmarszczyłam brwi.
   - Kurde, jakie zainteresowanie tym - zagwizdałam z udawanym zdziwieniem w głosie. - Uwaga bo czegoś się dowiecie.
   - Czemu się pakujesz? - spytał Eph wskazując ruchem głowy na mój bagaż.
   - Chyba nie masz zamiaru zwiać? - Rob wydawał się trochę poruszony.
   - Otóż mam. Mam dość tych ludzi, którzy wypowiadają się o moim bracie jakby go znali bardzo dobrze, tylko ja wychodząc na idiotkę nic nie wiem. - Fuknęłam ze złością. - A wy nie macie co robić? Poskarżyć nie idziecie?
   Nie odpowiedzieli tylko popatrzeli na siebie a potem na mnie. Miny mieli trudne do opisania, bez emocji a tym samym ich wzrok nie mówił nic. Zero bólu, niepokoju, radości czy czegoś innego. No, pokazywać co za uszami macie.
   - Noo...?
   - Skarżyć nie będziemy - odezwał się jako pierwszy Ephraim z pewnością w głosie. Przyglądałam im się cały czas.
   - Nie chcemy abyś miała problemy z Daxtanem. - Na twarzy Roba pojawił się szeroki uśmiech.
   Zastanawiałam się czy im wierzyć czy też nie. Bądź co bądź znałam ich zaledwie tydzień i już oferują, że nic Daxowi nie powiedzą? Hm, gadanie. Mój instynk drapieżcy podpowiadał mi, abym ich nie słuchała a tym samym nie ufała im na tyle, by powiedzieć im cokolwiek. Dax może i będzie zły nie tyle co na mnie to i na nich, ale co ja na to poradzę, że są idiotami?
   - Nadstawiacie karku nie w tym momencie co powinniście. - Odparłam pakując się dalej. - A z resztą nie interesuje mnie to - wzruszyłam ramionami łapiąc suwak i zamykając walizkę.
   - Ni się waż. - Rob robił się coraz bardziej nerwowy. No, dalej, zacznij krzyczeć.
   - To i tak zależy tylko od niej - powiedział mu Ephraim. Było się nie przyzwyczajać przez tydzień, ale kto tego przestrzega? Tylko ktoś taki jak ja...
   - Jeśli pozwolicie - ulotnie się już. - Spojrzałam na nich łapiąc walizę w ręce. - Wracacie do poprzedniego życia i biada wam mnie szukać. - Uśmiechnęłam się do nich blado. - I dzięki, nie wiem za co, ale dzięki. - Spuściłam wzrok i ruszyłam pomiędzy nimi do drzwi. Zauważyłam w ułamku sekundy, że Rob chciał mnie zatrzymać, ale darował to sobie.
   Zakradłam się do drzwi tak aby nikt mnie nie zauważył i to o dziwo mi się udało. Szybko zeszłam na dół, a tym samym postanowiłam, że teraz zdam się na siebie i nie będę tęsknić za nikim i za niczym. Taa, jeśli mi się to uda będę Świętą z Hamburga. Jeśli ktoś będzie chciał zadzwoni, hm, będzie rozczarowany. Telefon zostawiłam pod poduszką, zanim Rob z Ephem weszli do pokoju.

   Następnego dnia obudziłam się w parku. Byłam cała obolała jak nigdy wcześniej w życiu, temperatura spadła mi chyba do trzydziestu trzech stopni. W pierwszym momencie zastanawiałam się co myśli teraz Dax, ale po chwili miałam gdzieś to co się dzieje w domu Lexington Bridge. Wiedziałam, że nie będzie to dobrym pomysłem, aby w ogóle tu przyjeżdżać, ale rodzinę trzeba czasem odwiedzić... Ale nie każdego da się nazwać „rodziną”, bynajmniej nie przy wmawianiu. Albo ja sama sobie już wszystko wmawiam... Po głowie teraz chodziły mi sytuacje z moim bratem i ze mną w roli głównej. Szkoła, dom, podwórko, koncerty, dyskoteki. Te same zachowanie z jego strony i nic więcej, ale zawsze na mnie patrzył, przyglądał się temu co robię.
   Powoli zaczynałam to wszystko rozumieć, ale i tym samym zaczynałam robić się głodna. Na szczęście zajumałam kilka artykułów spożywczych z samolotu, co dało mi satysfakcję tego, że dziś jakoś dam radę. Radę może i dam, ale nie ma kto mnie wkurzać... Teraz wpatrywałam się w budynek z którego wczoraj się wymknęłam. Zbyt daleko nie uciekłam, ale znając swoje szczęście niedługo tam wrócę i tym samym zostanę uziemiona w pokoju co dawało mi więcej prywatności i czasu na napisanie czegoś co sprawi żebym wyrzuciła z siebie to co we mnie siedzi. Do tego czasu wolałam siedzieć na ławce jak posąg, w który mogłam się bezproblemowo zamienić. Po kwadransie jednak z mojego „posągowania” wyszły nici. Nie mogłam tak sobie siedzieć i czekać, aż samolot daj Boże mnie walnie. Och, znowu mam myśli masochistyczne, kocham siebie. Westchnąwszy wstałam z ławki, wzięłam torbę i ruszyłam z powrotem. Byłam gotowa przyjąć na siebie najgorszy cios jaki tylko istnieje, cieszyłam się na myśl, że w końcu to nadejdzie. Bo w końcu tak czy siak zasługiwałam na to. Dax niezbyt to zrozumie, Nye i Jerome nie zrozumieją tego w ogóle, a Ephraim z Robem będą milczeć jak zaklęci, żeby tylko nie wpakować się w tarapaty, które Dax mógłby im sprawić. Ale z drugiej strony skąd mogłam wiedzieć jakie będą ich reakcje? Szczerze mówiąc nie wiedziałam, ale wyobrażałam to sobie, a nawet mi się to śniło tej nocy. Jeśli zostanę jasnowidzem na pewno nikomu o tym nie powiem... Będąc już przed drzwiami nacisnęłam klamkę. Drzwi ku mojemu zdziwieniu były otwarte, a w środku było cicho. Nie wiedziałam nawet która godzina, ale skoro było cicho to znaczyło tylko tyle, że była prawdopodobnie godzina szósta. Cieszyłabym się jakby Dax nie zauważył tego, że mnie wcale nie było, ale czy powinnam wierzyć w cuda? Przy blondasie nigdy to nie przechodziło, więc czekałam tylko na to co powie jak się obudzi i mnie zobaczy. Na pewno nie będzie to w stylu: „Jak dobrze, że wróciłaś. Już zaczynałem się martwić, czy czasem ci się coś nie stało.”, takiego tekstu nigdy od niego po tej małej ucieczce nie usłyszę, nie ma bata... Zaniosłam walizkę do jeszcze mojego pokoju, o ile mogłam go jeszcze tak nazwać, a następnie przebrałam się i usadowiłam w salonie czekając na krzyki kuzyna, które sprawiłyby, że poczuję się jak trzy letnie dziecko, które zepsuło drogą zabawkę ojca. Spojrzawszy na zegarek, który wskazywał godzinę siódmą dwadzieścia trzy usłyszałam chrząknięcie. Odwróciwszy głowę zauważyłam Ephraima, był zdziwiony moim widokiem. Domyśliłam się, że spodziewał się mnie już nigdy nie zobaczyć.
   - To ty? - spytał zaspany.
   - Nie widać?
   - Dax jest wściekły. - Podszedł i usiadł obok mnie.
   - Wiem, jestem przygotowana na to co mi powie - wzruszyłam ramionami. - W końcu ktoś musi po głowie oberwać. Powiedzieliście mu?
   - Nie. Po chwili jak wyszłaś Rob popędził za tobą, ale szybciej wrócił niż wyszedł. - Westchnął szatyn. - Potem Dax zaczął się o ciebie martwić i obwiniał i siebie, i Roba.
   - Roba? - Szczerze się zdziwiłam. - Ale jak to?
   - No, podobno byłaś na niego wściekła i blondi uważał, że przez tą rozmowę o twoim bracie, a później widok Roba tak cię zdenerwował, że postanowiłaś zwiać.
   - A co czarny na to?
   - Przyznał się, że właśnie tak było.
   - Oszalał? - Uniosłam się trochę, ale również na tyle cicho by nikogo nie pobudzić.
   - Innego wyjścia nie miał. - Ephraim spojrzał na okno i westchnął. - Tak, mógł powiedzieć, że to nie prawda, ale wtedy Dax wściekłby się na siebie i tym samym na ciebie bardziej niż już był. Innymi słowy - eksplodowałby.
   - Ech - nie wiedziałam co na to powiedzieć. - A ciebie się nie czepiał?
   - Nie, wiedział, że ze mną masz dość dobre relacje. Więc stwierdził, że nakłaniałem cię do pozostania.
   - Jeny, Dax jest zbyt mądry na wszystko. Czasem się zastanawiam czy w myślach czyta. - Pokręciłam głową, a potem zachichotałam.
   - Niektóre rzeczy da się zobaczyć. - Uśmiechnął się szeroko. - Blondas jest zbyt spostrzegawczy.
   - Tak. - Przyznałam mu rację.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz