niedziela, 9 października 2011

19. Ephi jakie ty masz... kościste ramię.

Muzyka: Hollywood Undead - Everywhere I Go.



   Ephraim spojrzał na mnie z uśmiechem poprawiając swoje włosy. Ten jak wstanie lewą nogą to ma jakiegoś downa - bynajmniej tak mi się wydaje. Z resztą cały dom w ciągu dnia jest wywrócony do góry nogami. Madryt jednym słowem.
   Hm, chyba zacznę być niezrównoważona psychicznie - będę latać z podpaloną siekierą po domu. U, u, dobra, nie będę wygadywać głupot. Wystarczy, że Ephinka to robi.
   Uśmiechnęłam się do siebie, pomachałam szatynowi i ruszyłam w stronę swej oazy spokoju. Dzisiejszy dzień jest najdziwniejszym dniem w moim życiu, z resztą jak każdy. Powtarzam to zdanie co chwilę, za bardzo je lubię. Nie dziwota czemu - jak żyje się z sześcioma mężczyznami to jedyne co można dostać to kota. Zaczęłam nucić jakąś piosenkę i ruszać rękoma jakbym grała na perkusji. Kiedy przystanęłam przy drzwiach zerknęłam do pokoju Roberta. Krzątał się właśnie po śnieżnobiałym pomieszczeniu jakby czegoś szukał do tego miał nieokreślony wyraz twarzy. Zaczynam się go bać, bez kitu.
   - Co ty tak latasz jak ta mucha podczas burzy? - spytałam przekraczając próg jego pokoju.
   Spojrzał na mnie trochę zdziwiony, zmarszczył czoło:
   - Nic.
   - Aha - kiwnęłam w niedowierzaniu głową unosząc równocześnie brew.
   Punk pokręcił się jeszcze po pokoju traktując mnie jak powietrze. Zapewne tak bardzo coś mu myśli zajęło, że szybko zapomniał o moim istnieniu. Ło-cho! Jakoś mnie to nie dziwi. Zrobiwszy kilka kroków do tyłu, nie spuszczając wzroku z chłopaka i widząc jego zachowanie wywnioskowałam, że jest czymś... zdenerwowany, zmartwiony itp. Ciekawa jestem czym, chociaż czy ja wiem czy mnie to tak na prawdę obchodzi...
   W pewnym momencie zdjął koszulkę. Na boku znajdował się wielki plaster. Na około niego były jakieś czerwone plamy. Przypomniało mi się, że szturchnęłam go tam kilka godzin temu. Jakoś nie zrobiło mi się go szkoda. Uniosłam brew zastanawiając się cóż teraz uczyni. Skrzywiony zaczął odrywać plaster od swojej skóry. Kiedy biały opatrunek znajdował się w jego dłoni nadal wpatrywałam się w miejsce, w którym znajdował się te kilka sekund wcześniej. Na jego miejscu pojawił się tatuaż średniej wielkości, składający się z japońskich znaków oznaczających imię.
   Rozdziawiłam usta zakładając ręce na klatce piersiowej podchodząc do Roberta z lekkim oburzeniem i frustracją:
   - Ty! - Patrzyłam na niego gniewnie. - Czemu masz wytatuowane moje imię na boku, hm?
   - Wszystko ci wytłumaczę...
   - Mam taką nadzieję. Zaczynam się w środku gotować.
   Ciekawe, że tylko przy nim czuję się jak garnek albo czajnik wrzącej wody.
   - No bo... - mruknął cicho patrząc na mnie speszony.
   - No...? - ruchem dłoni zachęciłam go aby powiedział co mu w duszy gra.
   Uncles westchnął spuszczając głowę. Przez chwilę stal tak nieruchomo. Kiedy spojrzał na mnie ponownie zauważyłam w jego oczach coś czego nie mogłam określić. Podszedł do mnie nieco bliżej kładąc dłonie na moich biodrach, a następnie pocałował mnie.
   Zamrugałam nerwowo nie robiąc kompletnie nic, zamurowało mnie. Serce zaczęło bić mi niewyobrażalnie szybko. Niech mnie kowadło walnie, jak Boga kocham ze mną jest źle! Czemu nie reaguję?!
   Robert odsunął się ode mnie mając zmieszany wyraz twarzy. To, że byłam w totalnym szoku to mało powiedziane - nie spodziewałabym się tego po punku.
   - Wiesz czemu tak naprawdę jestem taki poważny w twoim towarzystwie i w ogóle? Bo cie kocham jak idiota! - W jego oczach zauważyłam iskierki. - Zachowuje się jak się zachowuję, ale taki jest mój urok. - zaśmiał się gorzko podchodząc do łóżka i siadając na jego brzegu. - Wiem, że jesteś tym zaskoczona, ale życie jest jakie jest...
   Po pierwszym zdaniu przestałam go słuchać. Stałam jak ten słup soli wpatrując się na chłopaka. Czy ja aby na pewno się nie przesłyszałam? Robert mnie kocha? Przecież to jest... co najmniej dziwne! Nie mieści mi się to w ogóle w głowie.
   Punk nadal wygłaszał swój monolog, który chcąc, nie chcąc nie słuchałam. Miałam totalny mętlik w głowie. W przeciągu kilku dni zbyt dużo się wydarzyło. Nie potrafiłam nawet wytłumaczyć w tejże chwili samej sobie co się kurka wodniczka dzieje. Przejechawszy dłonią po twarzy odwróciłam się na pięcie i poszłam do swojego pokoju.

   W nocy nie zmrużyłam oka. Moje myśli biegły wokół wydarzeń z ostatnich dni: mianowicie wokół Nickolasa i Roba. Co im się ostatnio zadziało? Słońce wypaliło im mózgi czy może podczas kąpieli walnęli się tym no... natryskiem? Kurde, Sannie, ogarnij się! Nie myśl o tym tylko nuć twe ulubiałe i odprężające piosenki od których (dosłownie!) wszyscy rzygają czarno-białą tęczą w kształcie Pegazów, koników morskich i dżdżownic. Tak, wszyscy mnie za to nienawidzą a mimo wszystko i tak ich kocham.
   Nickolas - wysoki szatyn, umięśniony, buntowniczy o niemalże czarnych oczach. Dużo w życiu przeszedł. Jest jaki jest w stosunku do swej siostry, ale chce dla niej jak najlepiej. I niby teraz niby coś do mnie czuje równocześnie spotykając się z Vivien? Toć to chore jest...
   Robert - brunet średniego wzrostu, poważny, niby śmieszny i jego zielone oczy... Znam go krótko, ale mówiąc szczerze nie mogę powiedzieć o nim nic złego. Chociaż jego ostatnie zachowanie zmienia ocenę jego osoby.
   Co ich łączy? Rzekoma miłość do mnie oraz głupota rozprzestrzeniająca się niczym zaraza w dzisiejszym świecie, o Jowiszu... W moim słowniku nie ma nawet takowych słów.
   Pół przytomna podreptałam do schodów i w żółwim tempie zaczęłam po nich schodzić. O lisie z fioletową kitą, strach pomyśleć cóż czeka mnie dzisiejszego dnia. W głębi duszy miałam nadzieję, iż zostanę sama. Chociaż na dwa dni, ale żmudne me marzenia, boskie me szczęście. Kiedy po kilku chwilach znalazłam się na parterze mlasnęłam ustami czochrając swą fryzurę jeszcze bardziej. Cisza i spokój. Tego było mi trzeba od dłuższego czasu, ale wiedziałam, iż długo to nie potrwa. Była dopiero piąta rano, a ja czułam się tak jakbym dopiero wróciła z jakiejś imprezy, na którą i tak bym nie poszła.
   Wszedłszy do kuchni w której zastałam Epha był co najmniej dziwny. No bo od kiedy wstaje on szybciej niż ja czy Dax i Nye? Coś mi tu nie gra, z resztą tu nigdy nic nie gra. Bezwładnie usiadłam przy stole na przeciwko szatyna. Ten zamrugawszy z malowanym na twarzy zdziwieniem wlepił swe czekoladowe oczy we mnie.
   - Widzę, że nie tylko ja się nie wyspałem - odezwał się po chwili.
   - Tja. Całą noc nie spałam - odpowiedziałam.
   - Widać. Jesteś blada niczym ściany w pokoju Roba.
   Przyłożyłam czoło do blatu stołu i westchnęłam cicho. Coś tak czułam, że użyje tego porównania. Ephraim jest przewidywalny.
   - Tja...
   Nastała cisza. Przyznaję się bez bicia kołdrą, że lubię milczeć w towarzystwie szatyna. Chciałabym mieć takiego brata jak on, chociaż na Darnella nie śmiem narzekać jak na razie.
   - Wiesz... - zaczął po chwili wpatrując się w swój granatowy kubek. - chyba się zakochałem.
   Masz ci syreni los! Jeśli we mnie - wezmę tasak i odrąbię sobie łeb i powieszę go na ścianie dziadka Masona. Staruszek ucieszyłby się na ten prezent.
   - W kim? - uniosłam głowę tak abym patrzyła wprost na kolegę.
   - W twojej koleżance.
   Kamień, kurde z serca! Ale pomysł z tasakiem i tak wykorzystam przy najbliższej okazji, którą czuję już w powietrzu.
   Zmarszczyłam czoło robiąc równocześnie dzióbek.
   - Vivien?! - uniosłam się nieco oburzona. - Jeśli tak to jestem zmuszona zabić cię mymi mhrrrrocznymi pazurkami.
   - Nie. Chodzi o tą drugą. Tą, która była z Romanem.
   - Jez?
   - Ta. Wydaje się być fajna.
   - No bo jest. - uśmiechnęłam się przyjaźnie.
   Kto by pomyślał, że Eph zakocha się w pannie Knight. Normalnie jestem w takim szoku, że aż chce mi się spać jeszcze bardziej. Mój jakże wredny organizm nie przetrawił jeszcze tego co ostatnimi czasy dzieje się w moim otoczeniu.
   Ephraim zaczął bujać w obłokach. Przyznaję, iż chyba naprawdę go wzięło. Jego oczy błyszczały radośnie jak nigdy do tej pory. Nigdy nie zrozumiem zakochanych ludzi. Robi się zbyt cukierkowo.
   - Kiedy wpadnie? - spojrzał na mnie radośnie.
   - A któż będzie je wychowywał? Na pewno nie ja! - zażartowałam. - Tak naprawdę to nie wiem.
   - Co? - zamrugał zdziwiony.
   - Nieważne - mlasnęłam wywracając oczami.
   - Ale, no... powiedz. - zrobił słodką minę.
   - Żartowałam, a ty pijesz do nie wiadomo czego - pokręciłam głową.
   Ziewnęłam szeroko równocześnie przymykając powieki. O tej godzinie chyba mi główka specjalnie nie pracuje. Cud, że jeszcze nie zaczął swej jakże mądrej i zachwycającej gadki, która tak czy siak przyprawiałaby mnie powoli do zwrotu obiadu z przed tygodnia. Uwierzcie, ze w moim przypadku jest możliwe.
   Przez następne kilka minut Beks opowiadał mi jak to podoba  mu się Jezbell. Widział ją zaledwie raz a już się zakochał. To jest co najmniej dziwniej dziwniejsze już kurde nie wiem. Zaczynam powoli tracić cierpliwość do tego mięszczyzny. I nie tylko do niego.
   - Wyluzuj, młody, kiedyś ją zobaczysz - sapnęłam wstając od stołu.
   - Kiedyś? - zamrugał wlepiając we mnie swoje czekoladowe oczy. - Do tego czasu chyba uschnę.
   - W głowie ci się poprzewracało, mój drogi.
   - No co?
   - Nie znasz jej. Widziałeś ją raz w życiu i już robisz z tego wielki halo.
   - San, teraz to mnie pocieszyłaś - burknął oburzony.
   - Polecam się panie Zakochałem Się Od Pierwszego Wejrzenia I Robię Z Tego Nie Wiadomo Co. - uniosłam ręce do nieba. - Wybacz, Eph, ale to jest dziecinne.
   - Tak samo mówiłem Robowi - zasłonił dłonią usta.
   - O losie... - spuściłam głowę.
   Westchnęłam i żołnierskim krokiem ruszyłam w stronę przedpokoju. Spojrzałam przez ramię na Beksa, który pomachał mi niczym jakaś lolitka w barze. WTF?! Mam nadzieję, że to wszystko to tylko i wyłącznie sen, i zaraz się z niego wybudzę. Moja psychika powoli zaczyna siadać co oznacza, że czas dzwonić do psychiatryka, zamówić trumnę i spisać testament w którym będę wszystkich mieszać z błotem, tak. Pokręciłam głową idąc dalej przed siebie, aż w końcu wylądowałam na sofie w salonie. Ten mhrrrok za oknem sprawiał, że nie chciało mmi się spać, a jednak oczy same mi się zamykały. W końcu odleciałam w krainę biało-czarnej tęczy.

   - Ruda, śpisz? - ktoś zaczął szeptać przed moją twarzą.
   - Saj ni... oćfaj wu - mrugnęłam gniewnie przewracając się na drugi bok i przykrywając twarz poduszką.
   - Wstawaj maleńka!
   Poduszka została mi chamsko odebrana. Syknęłam chowając mą bladą mordkę w dłoniach. Komu przyszło do łba aby budzić mnie w tak brutalny sposób?! Do tego nazywając mnie „maleńka” i „ruda”. Toć to chamstwo w czarną noc! Zabiję, przysięgam.
   - Czego chcesz, pedale?! - jęknęłam otwierając to zamykając oczy by przyzwyczaiły się do światła.
   - Nie no, dzięki - mruknął.
   Spojrzałam na chłopaka - Jerome właśnie robił obrażoną minę dziewoji, której zabrało się ulubioną lalkę Barbie. Szatanie, Jowiszu, Boże czemu karzesz mi mieszkać z takim erotomanem z epoki różowego kamienia?! Jeszcze jedna osoba i nie wiem co zrobię. Szlag!
   - Czego? - zapytałam ponownie z lekkim jadem w głosie.
   - Idziesz z nami do sklepu?
   - I tylko po to budzisz mnie z mej mhrrrocznej drzemki?
   - Dax kazał...
   - To mu przekaż, iż ma pomhrrroczność ciemna uprzykrzy wam zakupy - odpowiedziałam siadając i zarzucając mą mangową grzywkę niczym przez nie lubianego przez trzy czwarte populacji, Biebera.
   Roman uśmiechnął się szatańsko. Zapewne szykował w swoim mózgu, przesyconym testosteronem, jakiś plan wkurzenia wszystkich dookoła. Tja, ja również mam plan. Znaczy, jeszcze go nie wymyśliłam, ale to tylko kwestia czasu. To będzie ekscytujący dzień ze mną i Jerome'em na czele. Kuzyneczku mój kochany, współczuję ci takiej brygady depresyjnej w domu.

   Wsiedliśmy do samochodu w doskonałej ciszy. Wróć - z Simeonem chichraliśmy się z byle czego. Dax z Robertem siedzieli  z przodu mając grobowo-poważne miny. Pewnie nie wyspali się, tak to jest jak się siedzi do późna. Romie siedział po mojej prawe, a Ephraim po lewej stronie. Oczywiście, no bo jakżeby inaczej, Roman rozpychał się. Cholera, czy on musi mieć aż takie muskuły? Nie da się nawet obok niego siedzieć.
   Spuściłam głowę po czym zaczęłam nucić jakoś od pałową piosenkę typu „ay, ay, ay, aj em a baterflaj”, którą słyszałam któregoś pięknego razu w jaskini. Jerome przyłączył się do mnie i zmieniliśmy repertuar na coś innego doprowadzając tym samym resztę do białej gorączki.
   - I wanna runaway ay, ay, ay just like two of us and a new day! - wydarliśmy się po chwili, gdy Daxtanek włączył radio.
   - Wy... jesteście chorzy! - wrzasnął oburzony Ephraim.
   - Oł, zakochańcowi coś nie czarno-biało - spojrzałam na niego rozbawiona. - Rozchmurz się mordo. - klepnęłam szatyna kilkakrotnie w policzek.
   - Banda wariatów - wywrócił oczami opierając czoło o szybę.
   - Cracovia Kraków - parsknęłam gromkim śmiechem. - Gomene, ale mój specyficzny humor odzywa się w nieodpowiednich momentach.
   - Jak zawsze - skwitował O'Callaghan.
   - Ty, chcesz dostać z glana, rurki z McDonald'sa i do tego włosami po ramieniu? - Mimo, iż pas krępował trochę moje ruchy przysunęłam się do przednich siedzeń. - Kochanie, wiem, że jesteś nie wyspany - zaczęłam gestykulować. - ale nie musisz być tak... opryskliwy. Czy coś.
   - Mam zły dzień, Sannie, zrozum. - zacisnął dłonie na kierownicy krzywiąc usta w grymasie.
   - To czemu nie założyłeś koszulki: „Mam zły dzień, więc dajcie mi spokój, na Boga!”? - poruszyłam zabawnie brwiami przyglądając się O'Callaghanowi.
   - To ty takie coś masz?! - Robert wrzasnął prosto do mego ucha równocześnie przybliżając swoją twarz do mojej.
   - Rob, przymknij zęby! - warknęłam z oburzeniem.
   Usłyszałam za sobą gwizdanie. Wyobraziłam sobie minę Jerome'a i Ephraima widzących to wszystko. O, Jowiszu, co ja tu robię!? Trzeba mi było zostać w domu i mieć te zakupy w poważaniu, ale nie Dax kazał to trzeba leźć. Wolałabym aby te atrakcje mnie ominęły. Nie będę popadać w paranoję dlatego, iż Uncles również tu jest, chociaż mój głów opanował już inną strategię.
   - Z bastujcie, downy - jęknął szatyn. Usłyszałam stłumiony skowyt bólu.
   - Czy mi się wydaje, czy z nami jest coraz gorzej? - spytałam. Przyłożyłam palce do podbródka z powrotem siadając na miejsce.
   - Komu gorzej w mózgu, temu gorzej. - skwitował Beks, którego od razu spiorunowałam wzrokiem. - No co?
   - Czuję się urażona. - mlasnęłam udając wielce obrażoną. - I z pewnością nie tylko ja.
   - Też poczułem się urażony - dodał Jerome. - Chociaż tak na serio nie wiem o co biega.
   - Jak zawsze - burknął trochę rozbawiony Dax.
   - Zaiste - dodał Uncles.
   Westchnęłam spuszczając głowę w dół. Modliłam się tylko o to abym nie zrobiła czegoś głupiego, a na to się zanosi. A było mi trzeba kupić tabletki na uspokojenie, ale skleroza w tym młodym wieku... Przez jakiś czas było cicho, nikt nic nie mówił. Nawet Jerome był spokojny jak modliszka.
   - Miłość rośnie wokół nas! - wydarł się Jerome z tym swoim chrapliwym barytonem.
   - Znowu oglądałeś „Króla Lwa”? - zapytał Eph z przerażoną miną.
   - Ale to jest takie piękne, romantańskie - udał, że płacze. - Kocham miłosne zakończenia.
   - Stary! Z tobą jest coraz to gorzej - parsknął Rob odwracając się w naszą stronę. Uśmiechnął się szeroko.
   - No bo chyba nie lepiej - wtrącił Dax. - Logika.
   - Ty i ta twoja taneczna logika - zaśmiał się Simeon wbijając mi łokieć w żebro.
   - Jeszcze nie zaczął tańczyć, a ty o tanecznej logice gadasz - odprłam opierając głowę o ramię Ephraima. - Ephi, jakie ty masz... kościste ramię.
   - A miało być „poduszko-ramieniem”? Nie wiem czy tak idzie - odpowiedział z uśmiechem.
   - Przydałoby się - wywróciłam oczami. - Romie'ego nie będę testować.
   - Możesz Roberta - Jerome pstryknął palcami.
   - Tja, na pewno - zerknęłam za niego z powagą. - Na odległość.
   - Też tak można.
   - Coś z tobą nie tak? - spytał Dax spoglądając we wsteczne lusterko.
   - Ze mną? - Mulat szturchnął kolanem siedzenie kuzyna.
   - W erotycznej rzeczy samej - prychnął.
   - Oi, pobijcie się jeszcze - Z Robem i Ephraimem odpowiedzieliśmy chórem po czym parsknęliśmy błogim śmiechem.
   Reszta podróży minęła nam na śmianiu się i dogryzaniu sobie nawzajem. Doprawdy, jakaś dziwna atmosfera się zrobiła. Dax nie odzywał się skupiając na drodze. Rob i Eph starali się zasnąć opierając głowy o szybę. Romie i ja śpiewaliśmy piosenki, które leciały w radiu. Do tego ruszaliśmy rękoma jak niemowlęta czy coś - biliśmy się nawet jak dzieci, które pokłóciły się o samochodzik. Nie wiedzieć czemu brakowało mi takiego zachowania. Świrujmy, świrujmy i żyjmy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz