czwartek, 21 sierpnia 2014

33. Tęsknię za nią, stary.


Muzyka: The Madden Brothers Feat. Wiz Khalifa & Detail - In The Night.



   Posiłek jedliśmy w ciszy, co było dość... uciążliwe. Ephi co chwila ziewał. Robert przyglądał mi się cały czas, co sprawiło, iż rumieniłam się cały czas.
   - Gdzie was wywiało? - zapytał po krótkim czasie Simeon.
   - Chcieli pobyć sami. Weź, daj im żyć - sapnęła Rosie.
   - Ty coś wiesz! - Mulat spiorunował dziewczynę wzrokiem.
   - Wiem, jak tworzą się motyle - powiedziała z przekąsem równocześnie wzruszając ramionami.
   Słyszałam jak Dax dusi się równocześnie powstrzymując się od parsknięcia śmiechem. Rosie, dobra riposta, naprawdę!
   - Nie no, nie spodziewałem się takiego kontrataku! - oburzył się Jerome.
   Syndrom panienki obudził się w nim?
   - Dobra, koniec tej wymiany zdań - mruknęła Diana. - Lepiej regenerujcie siły, bo niedługo będzie replay.
   Wszyscy wydali z siebie dźwięki niezadowolenia. Jako jedyna nie zrobiłam nic - bo cóż mogłam? Byłam związana z muzykiem, więc to normalne, że rozłąki będą częste. Pytanie czy damy radę?

   Kolejne dni minęły zwyczajnie - kiedy budziłam się załogi nie było. Dodatkowo RoseMary wprowadziła się do nas i nieoficjalnie, bo między nami, chodzi z Daxem. Póki co wolą aby media nie huczały, więc nie pokazują się ze sobą tak często. Za to Jerome i Diana obnażają się ze swoją miłością. Kto by pomyślał, że między nimi może coś być. Chyba że za dużo wypili pewnego dnia... Odwiedzały nas również te tancereczki, które były u nas w Sylwestra. Irytowało mnie nieco to, jak zachowywały się w stosunku do wszystkich, a szczególnie do mnie. Mianowicie - gdy otwierałam im drzwi traktowały mnie jak służącą. Nie liczyły się kompletnie z niczym. Ba, nikt nawet im uwagi nie zwracał. Gdybym tylko mogła napchałabym ich snikersami by tak nie gwiazdożyły.
   Gdy kolejny raz tak postąpiły nie wytrzymałam i warknęłam na nie. Te spojrzały się na mnie jakbym była jakimś dziwadłem.
   - Wyluzowałabyś, co? - mruknęła Candance. - Odwiesiłabyś nasze płaszcze i zrobiła nam spaghetti.
   - Chyba, kurde, kpisz! - wrzasnęłam zrzucając ich płaszcze na podłogę. - Przychodzicie w gości i zachowujecie się jak damusie jakieś! Zwariowałyście!
   - I tak nikt cię nie potrzebuje - Susan nachyliła się nade mną i szepnęła do ucha. - Zapamiętaj to.
   Zagotowało się we mnie. Miałam chęć przywalić jej z całej siły, lecz powstrzymałam się. Myśl, że tona pudru mogła wylądować na mej twarzy przerażała mnie.
   - No, chyba cię coś boli!
   - Każdy tak mówi! - wrzasnęła Vivian. - Ciesz się, że jesteśmy tylko my. - Podeszła do mnie i złapała mnie za szczękę. Zmarszczyłam brwi. - Trzeba będzie się takiego śmiecia jak ty pozbyć. Skoro nikt cię nie potrzebuje...
   Otworzyły się drzwi wejściowe, akurat gdy kończyła zdanie. Przez ramię Vivian zauważyłam Rosie i jej rozwścieczoną minę. Candance i Susan odsunęły się, zaś ostatnia puściła mnie ze wściekłą miną i uniosła brodę stając na wprost RoseMary.
   - Czy cię do reszty powaliło?! - Wilson wskazała palcem na dziewczynę. - Jak śmiesz tak kłamać!
   Vivian prychnęła tylko odchylając głowę:
   - Myślisz, że się boję? I tak musicie się z nami użerać. Poza tym mówiliście, że macie tego rudzielca dość. Nie pamiętasz?
   - Łżesz! - Rosie rzuciła się na nią z rękoma. W tej samej chwili w drzwiach pojawiła się reszta paczki. Nikt nie zareagował, a mnie do oczu napływały łzy.
   - Spokój! - odezwała się w końcu Diana. RoseMary od razu odpuściła Vivian i splunęła. - Lepiej już idźcie. Pomówimy jutro. O ósmej.
   - Ale idziemy na imprezę - jęknęła Susan.
   - Nie obchodzi mnie to. Ósma i koniec.
   Te ze spuszczonymi głowami opuściły nasz dom. Vivian na odchodne spiorunowała mnie wzrokiem, tak jakby chciała powiedzieć, że jeszcze mnie załatwi. Poczułam wzrok każdego z domowników na sobie. Z każdą sekundą chciało mi się płakać coraz bardziej. Czy to normalne? W końcu podszedł do mnie Robert i przytulił mnie mocno do siebie nie mówiąc nic. Miło było poczuć jego silne ramiona, które mnie obejmowały.
   - Saaaaaan! Nie smutajajajajaj mi! - usłyszałam Ephraima. Z tonu jego głosu wywnioskowałam, iż jest zdezorientowany.
   - Co ci powiedziały? - spytał Dax. Nie byłam w stanie mu jednak odpowiedzieć.
   - Wiesz co powiedziały? - prychnęła Rose. - Vivian powiedziała, że mamy jej dość, kumasz?
   - C-co? - Uncles jakby się otrząsnął i spojrzał na mnie w końcu.
   Kiwnęłam tylko potakująco głową. Ten tylko przytulił mnie mocno do siebie szepcząc do ucha, abym się nimi nie przejmowała, bo kłamią. I to nawet dało się wyczytać z tonu, jakim mówiła Vivian. Zaczęłam się tylko bać tego, co może jeszcze wymyślić, aby mnie wykurzyć...
   - Nie przejmuj się. Jak tylko tour się skończy już ich nie zobaczymy - powiedział Jerome.
   - Albo wcześniej - powiedziała Diana. - Ale nieważne.
   Westchnęłam tylko. Nagle poczułam jakieś dziwne uczucie w żołądku, więc wyswobodziłam się szybko z objęć ukochanego i poleciałam w stronę łazienki. Gdy wyszłam z niej po dziesięciu minutach przy drzwiach stał Rob. Uśmiechnęłam się blado w jego kierunku przeczesując dłonią włosy.
   - Wszystko dobrze?
   - Tak - powiedziałam, chociaż sama tak naprawdę nie wiedziałam czy wszystko gra.
   - Nie przejmuj się nimi, kochanie - przytulił mnie.
   - Nie przejmuję. Ale sam fakt, że Vivian tak powiedziała...
   - Cii - wszedł mi w słowo. - To co mówiła Vivian nie ma znaczenia, bo dobrze wiesz, że kochamy cię i jesteś dla nas ważna. Nieważne co się stanie zawsze będziemy trzymać się razem - ucałował mnie w skroń.
   Jego słowa podniosły mnie na duchu. Mimo, iż to tylko słowa dały mi nieco siły aby wyluzować. Uniosłam głowę aby spojrzeć na chłopaka, ten pośpiesznie mnie pocałował.

   Około dziewiętnastej przyszli do nas Darnell z Jezbell. Widząc brata bardzo się ucieszyłam, dawno go nie widziałam odkąd wróciłam ze Stanów. Brat i jego luba byli nadzwyczaj radości. Każdy pytał o co chodzi, lecz nie chcieli nad powiedzieć. W końcu przez przypadek zauważyłam, że Jez ma na palcu pierścionek zaręczynowy.
   - O TY W ŻYCIU! - niemalże krzyknęłam. - Zaręczyliście się!
   - Dokładnie tak. - powiedziała zawstydzona Jez.
   - Ale jeszcze nie ustaliliśmy daty. Nie chcemy się śpieszyć. - dopowiedział brat.
   - Bardzo dobrze. - uśmiechnęłam się. - To gratulacje.
   Przez resztę wieczora rozmawialiśmy o tym jak wyobrażają sobie swój ślub. Darnell powiedział, że chcieliby pobrać się w Miami. Ta wiadomość mnie ucieszyła, bo oznaczało to, iż rodzice nie będą musieli męczyć się w samolocie, na co zazwyczaj narzekali. Jezbell wyznała, że chciałaby aby Nickolas uczestniczył w jej zaślubinach, ale była świadoma tego, że moja obecność oraz Roberta mogłaby go zdołować. Zrobiło mi się żal Nicka... chociaż miałam cichą nadzieję, że do czasu ślubu naszego rodzeństwa znajdzie sobie odpowiednią dziewczynę dla siebie, z którą będzie szczęśliwy. I która też będzie znacznie ładniejsza ode mnie.

   Dwa tygodnie później leżałam cały dzień w łóżku co jakiś czas wymiotując. Najwyraźniej poprzedniego dnia musiałam zjeść coś, co mój żołądek uznał za szkodliwe do przyswojenia i chce się tego pozbyć. Ale czy wymiotowanie samym płynem to oznaka czegoś złego... raczej nie. Nie znam się. LXB zrobili sobie dziś wolne od prób i tego wszystkiego. Co oznaczało, że Ephraim i Robert skakali wokół mnie jak głupi.
   - Naprawdę, nie musiałeś - powiedziałam, kiedy Ephraim przyniósł mi dwa kubki zielonej herbaty.
   - Nie strugaj jednorożna, masz być jak nowy robot kuchenny Diany - mruknął zarzucając włosami.
   - Już mi lepiej, dzięki - uśmiechnęłam się.
   - No, a teraz opowiem ci bajkę jak strażnik zapalał drewienko - usiadł na podłodze. - A więc...
   - Eph - weszłam mu w słowo - jest dwunasta, nie za szybko?
   - Ranisz!
   - Przepraszam... - westchnęłam. - Przed snem poproszę tę bajkę. Chętnie wtedy posłucham. Naprawdę.
   - Dobra, bo jak nie to dostaniesz kisiel w cycki.
   - To było dziwne - podniosłam się z łóżka i o dziwnie czułam się dobrze. - Idę się przewietrzyć. Jak coś cicho sza. Dam ci jednorożcokrowę.
   - TAAAAAAAAAAAAAK! - ucieszył się.
   Zniknęłam z domu najszybciej jak tylko mogłam by czasem nie zmienił zdania. Chociaż... czy miałby prawo mnie wtedy zatrzymać? Podejrzewam, że nie... uraziłabym jego kucykową duszę. Tęcza by się schowała i zapanowałaby czarna rozpacz. Jak to zazwyczaj u Ephinki bywało.
   Nie pamiętam kiedy ostatni raz przechadzałam się sama po ulicach Hamburga. Podejrzewam, że było tak wtedy, gdy tu przyleciałam. Chociaż... minęło już tyle czasu, że nie pamiętam dokładnie. Nabrałam powietrza do płuc, zanieczyszczenia zawsze mile widziane, no cóż... Tłumów na chodnikach nie było, co było oczywiste zważywszy na to, iż nadal panowała zima. Przechodząc obok jednego ze sklepów spożywczych zauważyłam znajomą mi postać - mianowicie Roberta. Rozmawiał z jakąś dziewczyną. Przyglądając się uważniej płaszczowi który miała na sobie wywnioskowałam, że to Vivian. Prowadzili ożywioną dyskusję. Mogłabym dowiedzieć się odnośnie czego tak rozmawiają, ale wolę aby mnie nie widzieli. Szczególnie Emuś, pewnie i tak myśli, że leżę w łóżku i młody się mną zajmuje. Vivian objęła Unclesa ramieniem równocześnie bardziej się do niego zbliżając, on nie protestował. Ściągnęłam brwi zastanawiając się o jaką cholerę chodzi. Punk położył jej dłonie na biodrach, a ta... pocałowała go. POCAŁOWAŁA! Nosz szlag by ich!
   Łzy napłynęły mi do oczu. Nie mogłam patrzeć na to dłużej, więc odwróciłam się na pięcie i udałam się do brata. Nie potrafiłabym teraz wrócić do domu. Nie potrafiłabym spojrzeć na Roba z uśmiechem jakby nic się nie stało...
   Gdy Jezbell otworzyła mi drzwi jej mina mówiła wszystko - nie dość, że była zdziwiona moim niezapowiedzianym przyjściem to na dodatek była zaniepokojona. Pewnie tym jak wyglądałam w chwili obecnej. Bez słowa zaprosiła mnie do środka. Po zdjęciu z siebie ciepłego płaszcza zimowego i butów od razu udałam się do łazienki - znowu zrobiło mi się niedobrze. Co to za cholerny wirus?!
   - Czemu płakałaś? - usłyszałam głos Darnella zaraz po tym jak wyszłam z łazienki. - Dobrze się czujesz?
   - Wymiotuję od jakiegoś czasu, ale to nic. Może spokojnie zejdę. - prychnęłam wzruszając ramionami. - Widziałam jak Robert całuje się z jedną z tancerek. To nic takiego, nie przejmujcie się.
   - Drań jeden. Ja z nim pogadam - mruknął zezłoszczony brat.
   - Daj spokój. Nie ma sensu...
   - Mówisz, że wymiotujesz? - Jez zmieniła trochę temat.
   - Tak. A co?
   - Robiłaś test ciążowy, łamago?
   - Że niby...? - zatkało mnie. Teraz to wszystko by wyjaśniało czemu... - O cholera. - poczułam jak grunt wali mi się pod nogami. Usiadłam pospiesznie na podłodze.
   Moja przyszła bratowa wyszła z domu, mówiąc, że zaraz wróci. Wpatrywałam się w swoje drżące dłonie, a brat obejmował mnie ramieniem. Nie mogłam opanować łez ociekających mi po policzkach. Po kwadransie wróciła dziewczyna podając mi pudełeczko z testem ciążowym.
   - Świetnie - westchnęłam udając się do łazienki. Wykonałam wszystkie czynności zgodnie z poleceniem na ulotce a następnie wyszłam aby razem z bratem i jego dziewczyną poczekać na wynik. Po upływie czasu podałam test Jezbell. - Powiedz. Nie mam sił na to teraz spojrzeć.
   - Dobra - kiwnęła głową. Przyjrzała się uważnie testowi. - Dwie.
   Kurde!
   - Co zamierzasz? - spytał Darnell. Po jego minie było widać, że się przejął. - Będziesz musiała mu o tym powiedzieć.
   - Ale... co jeśli okaże się, że on... Vivian... - głos mi się załamał.
   - Porozmawiaj z nim. Wtedy zdecydujesz. - Jezbell przytuliła mnie mocno. - Pójść z tobą?
   - Moglibyście?
   - Siostra, po to jest rodzina.
   Uśmiechnęłam się blado. Nie spodziewałabym się nigdy, że Darnell tak powie.

   Pół godziny później znaleźliśmy się w lexingtońskim domu. Widząc mnie Dax, Eph i Robert odetchnęli z ulgą. Ten ostatni chciał mnie przytulić, lecz zrobiłam unik.
   - Mycha, co jest? - zapytał po ponownej próbie.
   - Ty mi powiedz, Robercie - spojrzałam na niego. Oczy ponownie mnie piekły.
   - Nie rozumiem...
   - Widziałam ciebie i Vivian... Dalej nie rozumiesz?
   - Sandra, ale to nie porozumienie. Naprawdę. Dobrze wiesz, że kocham tylko ciebie i...
   - Gdyby tak było powiedziałbyś mi, że idziesz się z nią spotkać - jęknęłam się, łzy zaczęły płynąć mi po policzkach.
   - Źle się czułaś, więc...
   - Wolałeś to przemilczeć? - wtrącił się Darnell.
   - Tak... w zasadzie tak.
   - O Boże! To moja wina, jestem zły! - wyrwało się Beksowi, który zaraz padł na kolana. - Nie zabijajcie mnie tylko, jestem jeszcze taki młody! Tylu jednorożców nie widziałem!
   - To nie twoja wina, Eph - powiedział Robert. - Tylko i wyłącznie moja. - Przepraszam, Sannie, naprawdę. - podszedł do mnie z miną zbitego psa.
   Nie byłam pewna, czy mu wybaczyć. Nie, nie ma takiej możliwości. Nie zaprzeczył. Niczemu! Więc... to nie ma sensu.
   - Daj mi czas... - wyjąkałam.
   Uncles kiwnął głową. Wyminął nas i wyszedł z domu. Westchnęłam i rozpłakałam się na dobre. Popędziłam do swojego pokoju.
   Do później nocy siedziałam sama. Tak naprawdę nie chciałam nikogo widzieć w tej chwili. Jedyne czego byłam pewna, to tego, iż nie potrafię mu teraz wybaczyć. To ponad moje siły. Dotykając brzucha pomyślałam o naszym dziecku. Co ja mu powiem jak podrośnie i spyta czemu nie ma taty, albo czemu ze sobą nie rozmawiamy? Teraz muszę mieć pod uwagą to maleństwo.
   Nagle dostałam natchnienia. Potrzebowałam napisać list. Szczególnie do Daxa, żeby wiedział co się dzieje. I do Emusia, żeby wiedział na czym stoi. To, co chciałam szybko przelałam na papier. Następnie zaczęłam pakować swoje ubrania. Listy zaniosłam chłopakom, starałam się iść jak najciszej, tak aby nikogo nie obudzić. Przechodząc obok salonu natknęłam się na RoseMary. Widząc mnie zrobiła smutną minę.
   - Jak się trzymasz?
   - Jakoś - westchnęłam.
   - Co zamierzasz? - podeszła do mnie kładąc ręce na moich ramionach.
   - Wyjadę do rodziców, tak będzie najlepiej. Nie jestem w stanie mu teraz tego wybaczyć. Poza tym... - spojrzałam w dół, dotykając brzucha.
   - Och - zakryła dłonią usta aby nie pisnąć. - Jesteś w ciąży? Z nim?
   - Tak. Ale nikomu nic nie mów.
   Zamyśliła się na dłuższą chwilę. Wzięła coś ze stolika i ubrała się. Zdziwiłam się jej zachowaniem. Zabrała moją walizkę i otworzyła drzwi:
   - Podwiozę cię do Darnella.
   - Nie musisz, dam radę - westchnęłam.
   - Masz dość stresów, dźwiganie nie jest wskazane - puściła perskie oko.
   - Kochana jesteś.
   - Chociaż tyle mogę.

   Po godzinie znalazłyśmy się pod mieszkaniem Darnella. Ten bez słowa wziął od Rosie walizkę i objął mnie ramieniem.
   - Rosie? - mruknęłam gdy ta zmierzała do auta. - Dziękuję.
   - Odezwij się.
   - Do mnie na pewno będzie musiała - zaśmiał się Darnell.
   - Bądź spokojna. Tylko...
   - Nie mówić nic nikomu, wiem. Spokojnie. Trzymaj się. I daj znać czy to chłopiec, czy dziewczynka.
   - Dobrze.
   Pożegnałyśmy się spontanicznym przytuleniem. Cieszyłam się, że ją poznałam. Była kochana i miła, chociaż na pierwszy rzut oka nawet na taką nie wygląda.

   Rano obudziła mnie Jezbell. Spojrzałam na zegarek, który wskazywał godzinę piątą nad ranem - czyli nie spałam za długo.
   - Darnell kupił ci bilet na samolot. Najwcześniejszy.
   - Umm... - kiwnęłam głową. - Odzywał się ktoś?
   - Za wcześnie na to - zachichotała.
   Kwadrans zajęło mi przygotowanie się. Przy okazji miałam nagły napad apetytu, ale na szczęście Jez uszykowała mi na drogę spory zapas kanapek. Była kochana. Widać było, że jest szczęścliwa. Darnell też. I to cieszyło mnie najbardziej. Reszta nie miała teraz znaczenia. No, prócz mojego maleństwa.
   O szóstej trzy stałam do odprawy, a pięć minut później siedziałam w samolocie. Zrobiło mi się smutno na myśl, że opuszczam LXB. Przywiązałam się do nich, ale nie potrafiłabym przez jakiś czas spoglądać na Roba z myślą, że Vivian go całowała a on nic z tym nie zrobił. Nawet nie wiem jak powiedziałabym mu o dziecku...
   Teraz nie ma sensu się tym przejmować. Będę miała tego malucha, nikt inny się dla mnie nie liczy na chwilę obecną.
   Maleństwo i ja, w naszym nowym życiu.

/ perspektywa Daxa

   Obudził mnie zapach świeżo zaparzonej kawy. Domyśliłem się, że to Rosie. I nie pomyliłem się. Miała smutny wyraz twarzy, co jej się nie zdarzało.
   - Co jest? - spytałem siadając na skraju łóżka.
   - Nic - podała mi kawę jak i mały liścik, który leżał na komodzie.
   - Co to? - spytałem. Nie odpowiedziała. - Nie mów, że...
   - Niestety...
   Odłożyłem kawę i szybko zacząłem czytać ów list:
   „Dax,
jeśli czytasz ten beznadziejny list, oznacza to, że równie beznadziejna ja po prostu uciekła. Może to dziwnie zabrzmi, ale... gdyby Rob nie pozwolił Vivian... ugh.  Teraz wszyscy bylibyśmy szczęśliwi.
    Kochany kuzynie, mam prośbę abyś nie mówił Robertowi o tym, że będzie tatą. Pewnie od razu zechciałby mnie szukać. Wystarczająco serce pęka mi przez to wszystko... Odezwę się do Ciebie. Jakby coś dowiaduj się też czegoś od Darnella.
    Będę za Wami tęsknić,
    Sannie, xoxo
    - Naprawdę to zrobiła... - byłem w szoku. Ale również ją rozumiałem.
    - Jak Rob się dowie... - westchnęła Rose.
    - Widzieliście Sannie? - nagle pojawił się nasz wilczek.
    - Nie - odpowiedzieliśmy.
    - Ej, Rob, patrz - pojawił się Eph z liścikiem, który wręczył punkowi.
    Rob wziął liścik, otworzył go i zaczął czytać. Po dłuższej chwili padł na kolana i schował twarz w dłoniach, tym samym gniotąc skrawek papieru. Widać było jak bardzo się załamał.
    - Gdybym wtedy siedział w domu... - rozpłakał się. Pierwszy raz widziałem go w takim stanie. - Jestem idiotą. Od samego początku na nią nie zasługiwałem. Teraz przeze mnie cierpi... NOSZ W DUPĘ NIETOPERZA.
    Przypatrywaliśmy się Unclesowi w milczeniu. W końcu postanowiłem wstać i podejść do niego.
    - Stary, teraz musisz dać jej trochę czasu - westchnąłem kładąc dłoń na jego ramieniu.
    - Dax, jestem pewien, że mi NIGDY nie wybaczy.
    - Wybaczy - zapewniłem go. Sam jednak nie wierzyłem do końca w moje słowa. Musiałem jak najszybciej skontaktować się z Darnellem. - Idź do siebie się uspokoić.
    - Żoną miałam być, miał być ślub i wesele teeeeeeeeeeeż - Ephraim zaczął śpiewać.
    - Nie pomagasz - mruknęła Rosie.
    Ephraim wyprowadził Roberta bez słowa. Od razu pomyślałem, że Beks idealnie pasowałby do psychiatryka jako ochroniarz czy tam lekarz. Nieważne. Naprawdę, pasowałoby mu to. Szybko wypiłem kawę, ubrałem się i wyszedłem z domu. Pędem ruszyłem do kuzyna. Miałem cichą nadzieję, że rudowłosa jest u niego. Jednak gdy wparowałem jak burza do jego mieszkania zawiodłem się.
    - Wyleciała z samego rana - poinformowała mnie Jezbell.
    - Mówiła coś?
    - Nie. Mówiła, że będzie się odzywać.
    - Przecież jest ta cholerna różnica czasowa, więc jak do jasnej! - uniosłem się. - Wybaczcie...
    Usłyszeliśmy dźwięk dochodzący z komunikatora internetowego. Jez poleciała w stronę laptopa i uśmiechnęła się.
    - Już doleciałaś?
    - Tak. Rodziców nie było, więc zatrzymałam się u Angelusa, opowiadałam wam o nim.
    - To ten gej barman, tak?
    - Nie taki do końca barman, ale coś w tym guście - zachichotała.
    - Czemu nie pożegnałaś się ze mną?! - stanąłem za dziewczyną kuzyna i nachyliłem się. - To nie było fair.
    - Musiałam. Nie zniosłabym widoku Roberta...
    - Nie wiesz jak się załamał, kiedy przeczytał twój list - westchnąłem. - Teraz nie będzie sobą.
    - Ja też. Ale oboje musimy się trzymać. On dla fanów, ja dla dziecka - mruknęła San.
    - Ech - westchnąłem tylko.

trzy miesiące później

    Wraz z RoseMary siedzieliśmy sami w domu, resztę gdzieś wywiało. Diana i Jerome wyrwali Unclesa z domu, aby przesadnie nie emotikował. Biedaczyna dalej nie mógł pogodzić się z tym, co się stało.
    Rozmawialiśmy właśnie z Sannie, z którą nie rozmawialiśmy od półtora miesiąca. Pokazała nam jak urósł jej brzuszek. Gdybym nie wiedział, że spodziewa się dziecka, uznałbym, że zamienia się w słonicę z tego smutku. Przekazała nam, że będzie miała dziewczynkę. Było słychać, że jest z tego powodu zadowolona.
    - Robert dalej jest załamany - zagadnęła Rosie.
    - Ja też... - westchnęła San.
    - Pogadać z nim? - spytałem. - No wiesz, o co jej chodziło.
    - Nie trzeba. - mruknęła.
    - Em... ja już z nim rozmawiałam - przyznała się Rosie. - Chciałam się dowiedzieć co zaszło. I ta jędza chciała wmówić mu, że jesteś z nim tylko dla sławy. Idiotka! Robbie mówił jej, że jest chora, że kocha ciebie i w ogóle. Ta udała, że jest jej słabo potem wyszło jak wyszło.
    - Diana od razu je wywaliła, i odwołała koncerty z powodu Roba. - dodałem.
    - Wybacz mu, on naprawdę cierpi.
    - Po urodzeniu małej zastanowię się co zrobić. Teraz nie ma sensu się denerwować - westchnęła. - Mykam, kochani. Muszę iść do rodziców. Trzymajcie się.

    - Dax, jak myślisz? - zagadnął mnie Rob, gdy siedziałem w kuchni krojąc marchew. Położył mi przed nosem plik kartek. - Gdybym w jakiś sposób pokazał to San, ucieszyłaby się? I wybaczyła?
    - Pytanie - mlasnąłem - co to?
    - Piosenka, wiersz - opadł na krzesło. - Tęsknię za nią, stary.
    - Nie tylko ty, naprawdę - westchnąłem.
    - Jesteś jej kuzynem, więc w inny sposób za nią tęsknisz.
    Pod tym względem miał rację.
    Ostatnimi czasy widziałem jak Uncles usycha z tęsknoty za Caine. I pomyśleć, że przez tę tęsknotę napisał kilka piosenek na nasz nowy album. Nie do wiary! Ale smutek w jego oczach zagłębiał się z dnia na dzień.
    - Spróbuj - mruknąłem. - Jak nagramy ten singiel, który dla niej napisałeś to jakoś jej go wyślemy.
    - Ty wiesz co u niej, prawda?
    - Tak - zawahałem się.
    - C-co u niej?
    - Dobrze, dalej próbuje się pozbierać.
    - Yhm... - zamilkł na jakiś czas. - Pędzę.
    - Spoko - westchnąłem.

    Przez resztę czasu siedzieliśmy w studiu i intensywnie nagrywaliśmy utwory. Wszystko mijało tak szybko, że nim się obejrzeliśmy zbliżała się Wielkanoc. Na ten okres wszyscy pojechaliśmy do swoich rodzin - należało się to nam. Modliłem się również, aby Robertowi nie przyszło do głowy żeby lecieć do Miami i szukać rudzielca. Thomas zapewnił mnie, że będzie miał na niego oko, lecz znałem Unclesa na tyle, iż spodziewałem się po nim potajemnej ucieczki.
    - Och, Dax, nie martw się - mruknęła Caine, gdy rozmawiałem z nią przez telefon. - On pojechał do USA, ja do Niemiec. Poza tym gdyby jednak tam poleciał, to co? Angelusa nie zna, ba!, nawet go nie widział. Tym bardziej niczego się nie dowie.
    - Było mówić, to z Rose byśmy zostali... - westchnąłem.
    - To jest z tobą u ciotki?
    - No, tak. Już oficjalnie wszystko.
    - Tyle czasu wam to zajęło, nieźle.
    - No, lepiej późno niż wcale - zaśmiałem się. - Jak się czujesz?
    - Jak słoń, nosorożec, mamut, wieloryb, rekin. Wybierz sobie.
    - Dużo chyba nie zostało, co?
    - Nie wiem, nie liczę - usłyszałem w jej głosie smutek.
    - Coś się stało?
    - Nie, wszystko dobrze.
    - Skoro tak...
    - Lepiej powiedz jak tam u was.
    - Dobrze. Album prawie nagrany, Rob ma ciągle nowe utwory. Rozłąka z tobą dała mu powera do pisania. Aż wszyscy w szoku są. Eph nie ma komu narzekać, że Romie go zaczepia. Ciągle woła ciebie, mimo, że już tyle miesięcy nie ma cię z nami. Jak widać, jest jak jest.
    - Bo tutaj jest jak jest - zachichotała.

/ perspektywa Sannie

    Przez ten cały czas nie potrafiłam przestać myśleć o Robercie i reszcie. Zaczęłam żałować mojej pochopnej decyzji o wyjeździe. Tylko idioci uciekają bez uprzedniej rozmowy. I ja właśnie taką osobą zdawałam się być.
    Spoglądałam na kalendarz w telefonie - termin porodu miałam wyznaczony na 3 września. Czułam, że ten ostatni miesiąc minie raz dwa. Nie mogłam doczekać się mojej małej kruszynki. Byłam ciekawa jak dużo będzie miała ze mnie i Unclesa. Uśmiechnęłam się do siebie na myśl o tym, jaką byśmy byli rodzinką. Po chwili zaś wywróciłam oczami. Wszystko się zmieniło.

    - Czeeeeeeeść, słonico - zaśmiał się Angelus, gdy spotkałam go w sklepie spożywczym.
    - Ja ci dam zaraz - skarciłam go wzrokiem po chwili jednak uśmiechnęłam się. - Co tam?
    - Jak widać - uniósł swój koszyk do góry. - A u ciebie?
    - Też jak widać - wzruszyłam ramionami. - Ciężko mi już... niech już wyjdzie.
    - Nie popędzaj, nie popędzaj - zaśmiał się. - Słyszysz? Mamusia chce się ciebie pozbyć. Uważa, że masz za ciepło.
    - Błagam cię - pokręciłam głową.
    - Zaraz będzie Miles, to ci pomożemy.
    - Dam radę.
    - Ciężarnym się pomaga, i nie pyskuj!
    - Dobra, dobra, tato.
    W torebce zaczął rozbrzmiewać dźwięk mej komórki. Westchnęłam w duchu mocując się z tym chińskim szajsem. Izydo, strzeż mnie przed wszystkim!
    - Tak? - odebrałam nie spoglądając wcześniej na ekran.
    - Saaaaaaaaaaaaaaan! - usłyszałam Ephraima. Źle się zapowiada. - WRACAJ, CZEKAM! - rozłączył się.
    - Co do... - spojrzałam na komórkę, a następnie na przyjaciela. - Ephi oszalał.
    - Pewnie nie tylko on.
    - Taaa - westchnęłam.
    Pochodziliśmy jeszcze po sklepie aby upatrzyć coś dobrego. Dołączył do nas Miles i poszliśmy jeszcze kupić ciuszki dla dziecka. Z Angelusem byliśmy w siódmym niebie! Tyle różnych fajnych rzeczy, aż nie wiedziałam co wybrać. I w sumie w rezultacie nie kupiłam nic, przypominając sobie, że matka o wszystko zadbała.

    Moja mała kruszynka urodziła się w terminie, co mnie ucieszyło. Przez cały ten czas byli ze mną rodzicie i Angelus z Milesem. Ten ostatni widząc moją córeczkę aż popłakał się z radości. Nie spodziewałabym się tego po nim, ale cieszyło mnie to.
    Frankie, bo tak nazwałam córkę, ważyła ponad dwa kilo. Patrząc na nią miałam uczucie, że patrzę na Roba. Była do niego podobna... czyżbym już wariowała?
    Dwa dni po wyjściu ze szpitala z małą postanowiłam, że pochwalę się nią z Darnellem i resztą. Poprosiłam aby byli wszyscy razem u brata. Kiedy ich zobaczyłam z radości chciałam uściskać monitor:
    - Czeeeeść, pysiaczki! - przywitałam ich.
    - Hej, mała - przywitał mnie brat.
    - Jak tam? - spytała Rosie.
    - BOŻE, SAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAN! - usłyszałam Ephraima.
    - Cześć, Ephi - uśmiechnęłam się będąc zdziwioną. - Wszystko dobrze. Poczekajcie chwilę. - Zsunęłam się z krzesła tak aby nie zobaczyli mojego dużo mniejszego brzucha. Wzięłam małą na ręce, cieszyłam się, że nie spała i przede wszystkim nie płakała. Usiadłszy z powrotem usłyszałam pisk dziewczyn oraz Ephraima. - Poznajcie Frankie.
    - Jeny, jaka urocza! - pisnął Dax.
    - Podobna do Roberta - skomentował Eph. - Wybacz...
    - Nie ma sprawy, doskonale wiem - uśmiechnęłam się.
    - Śliczna, naprawdę - dodał Darnell.
    - Mam zamiar was odwiedzić, ale bez niej jak na razie.
    - Kiedy? - spytała równocześnie RoseMary i Jezbell.
    - Przyszły miesiąc - odparłam.
    - Daj znać, przygotujemy się i po ciebie wyjedziemy - uśmiechnął się Dax.
    - Dzięki.
    - Powiesz Robertowi? - spytał bez namysłu Ephi.
    - Beks! - Blondyn szturchnął szatyna łokciem. - Wie co i jak zrobi. Stul się.
    - Wiem, wiem! Chcę żeby ten shipp trwaaaaaał.
    - Nie układaj innym życia, młody - westchnęła Rosie.
    - Może będzie trwał, może nie. Przekonamy się niedługo. - spojrzałam na córeczkę.

Hola, hola, kochani!
Ostatnio FWM obchodziło 4 rok istnienia, jak te dzieci szybko rosną. ;-; Znowu miałam zastój, ale wróciłam . I mam nadzieję, że rozdział się Wam spodobał. Chociaż pewnie jest trochę pogmatwane to wszystko, jednak nie zawsze pod wpływem emocji powinnam pisać. :D Soł... do następnego rozdziału. :)
LXB baby. ☺

1 komentarz:

  1. NIECH ROBERTA SZLAG NAJJAŚNIEJSZY TRAFI!

    A Ephincia znów mi system rozwaliła, zatęskniło mi się za nim... <3 Ja wiedziałam, że San jest w ciąży!!! XDD Tak się smutno zrobiło w połowie odcinka że z "Animals" Maroon 5 przełączyłam sobie na "Lost Stars" Adasia Levine'a. :C
    Juls.

    OdpowiedzUsuń