czwartek, 21 września 2017

37. Nie bądź taki naburmuszony, no.

Muzyka: Hollywood Undead - Live Forever.

    W pierwszym momencie nie wiedziałem co zrobić. Przełknąwszy ślinę również wyciągnąłem broń zza paska, ale kompletnie nie wiedziałem co robić. Spojrzałem na Knighta, który patrzył uważnie na budynek, mimo iż nasze auto znajdowało się jakiś kawałek od niego.
    - Wiesz - zaczął. - Nie mówiłem ci nigdy, ale darzyłem cię sympatią.
    - O czym ty pieprzysz teraz - pokręciłem z niedowierzaniem głową. Przyjrzałem się mężczyźnie. - Lepiej mów o planie.
    - Poczekaj - rzekł poważnym tonem - poważnie. Na początku cię lubiłem, ale później się to zmieniło. Szczególnie zazdrościłem ci, że możesz dzień w dzień obcować z Sannie - ciągnął dalej nie przestając patrzeć na budynek i krążących mężczyzn. - Mimo to, coś nas połączyło.
    - Masz na myśli miłość do niej? - spytałem będąc nie do końca pewnym tego, czy myślimy tak samo.
    - Tak - odpowiedział stanowczo mając nadal poważny ton głosu. - Ale ostatnio pogodziłem się z tym, że jednak woli ciebie.
    - Nic z tego - powiedziałem zawiedziony. - Już mnie nie chce.
    - Wydaje ci się. - Wyczułem w jego głosie nutkę kpiny. - Gdyby tak było... prosiłaby ciebie o ratunek zamiast Daxa czy Darnella? Kocha cię. Mam ci to wyrysować?
    - Nick - rzuciłem. - Powiedz lepiej jaki jest plan, bo jak dotąd nie wiem zupełnie nic.
    - Po prostu nie daj się zabić, uratuj Sandrę i odjedźcie.
    - Odjedziemy w trójkę.
    - Skup się, Robert, na miłość boską.
    Zmarszczyłem brwi spoglądając na niego. Mimo niepokoju wierzyłem, że nasza trójka wyjdzie z tego bez szwanku. Uszczerbek na zdrowiu nie wchodził w rachubę w żadnym wypadku. Po dłuższej chwili Nick dał mi znać byśmy ruszyli po cichu i zaatakowali. Jak rozkazał - tak zrobiłem. Po cichu zbliżyłem się do budynku. Bezszelestnie. Byłem zestresowany. Nigdy nie robiłem nic podobnego. Stanąłem za uzbrojonym mężczyzną i uderzyłem go z rękojeści. Upadł od razu - postanowiłem zabrać jego broń oraz przywiązać go do pobliskiego słupa - profilaktycznie, by przypadkiem nie pojawił się w nieodpowiednim momencie.
    Kątem oka zauważyłem, iż Nickolas robi dokładnie to samo. Najwidoczniej szósty zmysł ma świetnie rozwinięty. Kiedy względnie zorientowaliśmy się, iż mamy wolną drogę udaliśmy się do środka. Było okropnie ciemno. Modliłem się w duchu, aby nie potknąć się o coś i nie narobić niepotrzebnego rabanu. Na nasze szczęście nic takiego nie miało miejsca. Zmierzaliśmy dalej przed siebie przeszukując każdy kąt, nawet najmniejszy. Nie było jednak widać ani żywego ducha. Postanowiłem udać się schodami na piętro. Miałem przeczucie, że Caine może się tam znajdować. Nie zastanawiałem się nawet ani na sekundę, gdzie jest Nickolas i co by na to powiedział. Szedłem za ciosem. Tak podpowiadało mi serce, chociaż umysł dawał się we znaki ciągle analizując obecną sytuację.
    Znalazłszy się na piętrze poczułem chłód na karku, było to spowodowane tym, iż było wybite okno. A może powodował to również strach? Któż to wie. Rozejrzałem się po holu i było podobnie jak na parterze - ani żywego ducha. Usłyszałem obcasy obijające się o schody i od razu schowałem się pod znajdującym się nieopodal biurku. Dźwięk stawał się coraz głośniejszy i wyraźniejszy. Nie miałem żadnych wątpliwości, że nadchodzi kobieta. Gdy zbliżyła się w moją stronę nie mogłem przyjrzeć się jej twarzy. Następnie minęła mnie i weszła do pokoju nieopodal.
    Wyszedłem ze swojej kryjówki i na palcach podszedłem do drzwi. Poczułem gęsią skórkę na plecach.
    - Te, Rob - usłyszałem szept dobiegający gdzieś z głębi holu.
    - To ty, Knight? - Odpowiedziałem szeptem. - Gdzie się szwendasz?
    - Sprawdzałem okolicę - rzucił. Klepnął mnie po ramieniu dając mi tym znak, że jest obok. - Widziałeś tę laskę?
    - Głównie jej nogi.
    - Och, człowieku! - Było słychać, że jest zniesmaczony. - Nie obchodzą mnie twoje fetysze.
    - Nieważne - warknąłem cicho.
    Ostrożnie przyłożyłem ucho do drzwi mając nadzieję, że coś usłyszę. Nickolas zrobił to samo. Domyśliłem się, że ma przy tym poważną minę. Usłyszałem jednak szmery. Stukanie obcasami i płacz, który znałem dość dobrze. Napiąłem mięśnie ze zdenerwowania. Krew zaczęła we mnie wrzeć. Starałem się jednak zachować spokój.
    - I co z nią? - Usłyszałem przez drzwi kobiecy głos. Skądś go znałem.
    - Cały czas płacze. Nawet nie prosi o jedzenie.
    - Och - westchnęła kobieta. - Tak mi przykro. Będziesz znacznie marniej wyglądać niż do tej pory. Czyż to nie przykre? - zadrwiła.
    - Nie obchodzi... mnie... to... - Sandra odezwała się słabym głosem. - Rob... nie jest taki głupi... jak ci się wydaje.
    - Owszem, jest. Niby dlaczego zbiera pieniądze? - Stukanie obcasów doprowadzało mnie do istnej furii. - Zależy mu na tobie. I pomyśleć, że będzie po tobie płakał jak bachor, któremu zabrało się lizaka.
    - Jesteś... chora.
    - Nie zasługujecie na siebie. Zasługujecie tylko na cierpienie.
    - Po co to robisz?
    - Ciebie nienawidzę odkąd zobaczyłam cię po raz pierwszy. Wiesz dlaczego? Bo byłaś zbyt szczęśliwa. Ta pieprzona aura miłości unosiła się aż do porzygu - warknęła kobieta. - Jego kochałam, lecz i z czasem znienawidziłam. Ciągle słyszałam San to, San tamto i sram to. Nigdy nie miałam tego, co masz ty. Chociaż niedługo nie będziesz miała nic. Nawet tlenu.
    Nie mogłem tego słuchać. Gotowało się we mnie. I to tak jak jeszcze nigdy. Zacisnąłem mocniej dłoń na broni. Nick wydałam się spokojniejszy ode mnie. Wyciągnąłem rękę w kierunku klamki, lecz mój towarzysz od razu mnie zgonił.
    - Zgłupiałeś chyba - szepnął. - Nie wiesz ilu tam może być.
    - Ale...
    - Nie denerwuj mnie. Cierpliwy bądź - położył dłoń na moim ramieniu.
    Postanowiliśmy, iż poczekamy aż ktoś wyjdzie. Ukryliśmy się w pobliżu biurka, pod którym wcześniej się skryłem. Przez dłuższy czas kompletnie nic się nie działo, co jakiś czas dało się usłyszeć płacz mojej ukochanej. Pomimo wielkiego zdenerwowania starałem się nie wybuchnąć i nie wkurzyć Knighta jeszcze bardziej.
    Po chwili, która wydawała mi się wiecznością, otworzyły się drzwi. Z pomieszczenia wyszła kobieta w towarzystwie uzbrojonego mężczyzny. Udali się w stronę schodów a drzwi zostawili uchylone. Desperacko spojrzałem na Nickolasa - ten swym poważnym wzrokiem dał mi do myślenia abym poczekał i nie działał pochopnie. Jednak nie mogłem dłużej czekać. Wyszedłem z ukrycia i udałem się do pokoju w którym znajdowała się moja ukochana. Nim przekroczyłem próg wolałem upewnić się, że nikogo więcej nie ma w środku.
    - Sandra, skarbie - szepnąłem uradowany gdy tylko wszedłem do środka. Podszedłem do dziewczyny i objąłem dłońmi jej twarz. - Nawet nie wiesz jak się martwiłem.
    - Robert - powiedziała słabym głosem - jak ty tu...
    - Cii - uciszyłem ją patrząc w jej szare oczy. - Teraz ważniejsze byśmy stąd uciekli.
    - Ona... na... to... nie... pozwoli... - brzmiała odpowiedź.
    - Kto taki? - Spytałem nie spuszczając z niej wzroku.
    - Ona... - zaczęła, lecz po chwili zemdlała. Była strasznie wycieńczona.
    Wziąłem ją na ręce i spojrzałem na Nickolasa pytająco. Ten skinął tylko głową dając mi tym znać, że czas brać nogi za pas. Ruszyliśmy schodami w dół zachowując całkowitą ostrożność. Modliłem się w duchu aby nikt nas nie zobaczył. Wyszedłszy z budynku udaliśmy się do auta. Nick otworzył drzwi od strony pasażera bym mógł usadzić w środku Sandrę. Gdy znalazła się w środku usłyszałem strzał a Knight osunął się na maskę. Odwróciłem się w jego stronę przerażony. Nick był wyraźnie zdziwiony tym wszystkim. Grymas bólu przeszywał jego twarz. Przez chwilę nie wiedziałem kompletnie co robić.
    - Zabierajcie się stąd - sapnął chłopak podnosząc się.
    - Oszalałeś. - Zamknąłem drzwi w aucie by Sannie nic się nie stało. Podszedłem do towarzysza. - Nie zostawię cię tutaj.
    - Nie obchodzi mnie co myślisz - warknął. - Macie się ratować, pamiętasz? A teraz zamknij pysk, wsiadaj do auta i spieprzaj stąd nim wam coś się stanie. - Wziął moją broń po czym ruszył w kierunku budynku. - Już! - Krzyknął odwracając głowę. Po chwili zniknął w ciemnościach.
    Przez ułamek sekundy stałem bez ruchu. Chwilę później wsiadłem do samochodu, które odpaliłem od razu i ruszyłem z piskiem opon. Słychać jeszcze było strzelaninę, ale jechałem dalej. Myślałem o Nickolasie - poświęcił się. Miałem jednak cichą nadzieję, że wróci cały i zdrowy...
    Postanowiłem zadzwonić do Daxa. Przeklinałem się w myślach, że będąc głupim oberwę od blondyna. Odebrał po drugim sygnale:
    - Czego? - spytał ostro.
    - Przyjedź na policję. Tam powiem ci wszystko. Weź Rosie ze sobą i nie mów nic nikomu. Proszę cię, stary.
    Nie odezwał się od razu, lecz po chwili namysłu zgodził się.
    Przez całą drogę na komisariat martwiłem się o Nicka. Żył? Ukrył się gdzieś? Odezwie się? - te pytania krążyły po mojej głowie jak muzyka Mozarta. Z niepokojem spoglądałem na moją ukochaną, która powoli dochodziła do siebie. Podjechawszy pod budynek policji wyłączyłem silnik i wysiadłem. Rozejrzałem się za Daxem i RoseMary. Gdy ich zauważyłem pomachałem dłonią w ich stronę a sam podszedłem do drzwi od strony pasażera, otworzyłem je szeroko i kucnąłem obok.
    - Hej, Sannie - szepnąłem dotykając jej policzek.
    - Gdzie... jestem? Umarłam? - odezwała się słabym głosem.
    - Coś ty, głuptasie - zaśmiałem się krótko. - Żyjesz. Pójdziemy zaraz na policję i wszystko im opowiesz. Ten, kto to zrobił, pójdzie do pierdla.
    - Nie, nie chcę! - zakryła dłońmi twarz i zaczęła płakać.
    - Rob, co jest? - usłyszałem głos O'Callaghana.
    - Może wy ją przekonacie - wskazałem na dziewczynę wstając z klęczek. Dax i Rose byli zdziwieni widząc rudowłosą. - Musi iść na policję.
    - Czekaj... po co? - zdziwiła się brunetka.
    - Była uwięziona. Musi powiedzieć przez kogo. I trzeba zwołać pomoc dla Nickolasa.
    - Co on ma z tym wspólnego? - zdziwiła się dziewczyna blondyna.
    - O nie! Tak przeczuwałem, że coś knujecie. - Uniósł się Dax spoglądając na mnie gniewnie. - Durnie!
    - Przynajmniej Sandrze nic nie jest - westchnęła Rosie kładąc dłoń na dłoni rudowłosej. - Mimo wszystko trzeba to zgłosić.
    - Dzięki, Rose - odparłem.
    - Jeśli coś z Nickolasem się stanie, to sobie nie wybaczę - szepnęła San.
    - To będzie tylko moja wina - warknąłem zaciskając pięści.
    Wymieniliśmy jeszcze kilka zdań. Również te, które przekonały Sandrę do złożenia zeznań. Zrobiła to. Pozwolono nawet Rose przy tym uczestniczyć. Czekałem z Daxem, obaj byliśmy zniecierpliwieni. Gdy dziewczyny wyszli, policjant poinformował, że udadzą się na miejsce zdarzenia i będą nas informować o wszystkim. Postanowiliśmy zawieść rudą do szpitala na badania. Kiedy okazało się, że wszystko w porządku, i tylko jest wycieńczona i odwodniona, udaliśmy się do domy, by mogła odpocząć.
    Kiedy weszliśmy do środka od razu pojawił się Ephraim, który przytulił mnie od razu gdy mnie zobaczył. Poczułam przy tym wszystkie obolałe mięśnie, Uśmiechnąwszy się blado oznajmiłam, iż idę do siebie by odpocząć. Odprowadziła mnie Rose. Była przy mnie cały czas. Byłam jej za to bardzo wdzięczna.
    - Przynieść ci coś? - spytała, gdy położyłam się w ubraniu do łóżka.
    - Wodę. Najlepiej dwie litrowe butelki - przykryłam się aż po brodę.
    - Nie ma sprawy. - uśmiechnęła się ciepło. - Cieszę się, że wróciłaś.
    - Ja też - odezwałam się po czym westchnęłam. - Nie mówiliście Angelusowi, prawda?
    Wilson zrobiła wielkie oczy i otwartą dłonią walnęła się w czoło. Następnie zaśmiała się gorzko.
    - Mówiąc szczerze nie pomyślałam o tym.
    - Może i lepiej, martwiłby się. I jeszcze przyjechał z Frankie.
    - Kiedy wracasz?
    - Jak lepiej się poczuję. Zaczynam żałować, że ją zostawiłam.
    - A tu? - spytała ściszonym głosem.
    - Chyba wcale - wywróciłam oczami. - Wybacz, Rose, zdrzemnę się.
    - Nie ma sprawy - podeszła do drzwi. - Porozmawiamy o tym jeszcze.
    Zasnęłam bardzo szybko, nawet nie wiem kiedy. Obudziłam się a dokoła była ciemno. Pomyślałam, iż zapadł zmierzch. Jak się okazało po spojrzeniu na zegarek - była druga w nocy.
    - Mocno spałam - usiadłam i ziewnęłam szeroko. Zauważyłam butelki z wodą, wzięłam jedną i upiłam dość spory łyk. - Kochana.
    Wstałam ledwo co. Udałam się ku drzwiom a następnie do kuchni. Będąc na miejscu zrobiłam sobie kanapkę. Byłam strasznie głodna, jakbym znowu była w ciąży. Usiadłam obolała przy stole i westchnęłam konsumując powoli. W pewnym momencie spięłam się słysząc szuranie dobiegające z dworu. Kto krząta się o tej godzinie na podwórku? Przełknęłam ślinę mając przed oczami najgorsze. Odetchnęłam jednak widząc wchodzącego Roberta.
    - Ale mnie przestraszyłeś - spojrzałam na chłopaka.
    - Co tu robisz? Powinnaś leżeć - wpatrywał się we mnie zmartwiony.
    - Nie żartuj - uniosłam kącik ust. - Miałam z głodu paść? Życie mi miłe.
    - Mogłaś dać znać - usiadł obok mnie. - Racja, nie miałabyś jak.
    - Właśnie. Co robiłeś?
    - Sprawdzałem czy nikt się tu nie kręci.
    - Jesteś przewrażliwiony, Robercie.
    - Nie pozwolę ponownie cię skrzywdzić - położył dłoń na mojej.
    - Dzięki, nie musiałeś - zabrałam swoją dłoń i odchrząknęłam. - Położę się lepiej.
    - Dobrze - skinął głową. - Powiedz mi tylko... wracasz do Miami?
    - To nie czas na takie pytania - zmarszczyłam brwi.
    Nie odezwał się, spojrzał tylko w kierunku okna i westchnął. Nie rozumiałam go w tej chwili. Po co mu było to teraz wiedzieć? W końcu i tak tam wrócę. Do córeczki i zacznę wszystko od nowa. Wszyściuteńko. Wstałam od stołu i udałam się do siebie.
    Siedząc na łóżku z laptopem kuzyna odpisywałam Angelusowi na maila. Oczywiście pominęłam fakt z ostatnich dni. Nie chciałam go denerwować. Jeszcze przyleciałby tu z małą, co by było bardzo złym pomysłem. Po wysłaniu westchnęłam przymykając powieki.
    - Hej, można? - usłyszałam.
    Otworzyłam oczy i uśmiechnęłam się.
    - Pewnie, Jez, wejdź.
    - Wszystko w porządku? - spytała siadając obok mnie. Przytuliła mnie mocno na przywitanie. - Oby to się nie powtórzyło.
    - Nie powtórzy - uśmiechnęłam się szeroko. - Wszystko dobrze. Na szczęście to koniec.
    - Cieszę się.
    - Wiadomo coś o...
    - Nie - przerwała mi po czym podeszła do okna.
    - Przykro mi... - mruknęłam. Nie wiedziałam co powiedzieć Jezbell. Czułam się winna. - Mam nadzieję, że niedługo będzie coś wiadomo.
    Uśmiechnęła się tylko w odpowiedzi. Wstałam, podeszłam i przytuliłam dziewczynę mocno do siebie, Stałyśmy tak chwilę po czym brunetka wyszła z mojego pokoju. Zrezygnowana wróciłam do łóżka. Wyrzuty sumienia kompletnie mnie zjadały.
    - A kto tu tak sam siedzi, hm? - usłyszałam Ephraima. - Serdelciu, pietruszeczko, nie ładnie tak.
    - To naprawdę krzepiące, ale masz pojęcie o czym mówisz?
    - Chyba sam do końca nie wiem.
    - Okay, może być - skinęłam głową.
    - Cieszę się, że jesteś.
    - Każdy to mówi. Ale gdzie ten entuzjazm?
    - Ooo, poczuj go sercem - zanucił Holender. Uśmiechnął się rozbrajająco. - Czy jakoś tak to szło.
    - Dzięki, Ephi.
    Wieczorem cała grupa zebrała się w salonie na kolację. Jedliśmy w milczeniu. Kiedyś było to nie do pomyślenia. Nye i Romie jedli za dwóch i to w takim tempie, że nie zauważyłam kiedy skończyli. Diana i RoseMary szeptały między sobą. Ephraim nucił pod nosem a Dax wpatrywał się w okno. Jedynie Rob nie specjalnie był zainteresowany konsumpcją. Zmartwiło mnie to, przyznaję szczerze. Nie odezwałam się jednak.
    - Robciu, co takiś markotny? - odezwał się Nye, który zazwyczaj siedział cicho jak mysz pod miotłą.
    - Daj mi spokój - rzucił chłopak przymykając powieki.
    - Nie bądź taki naburmuszony, no. - Dołączył Ephraim robiąc przy tym minę zbitego psa.
    - Jeju, jesteście nieznośni - odezwałam się w końcu. - Dajcie Robertowi spokój - westchnęłam ciężko.
    - Skoro się odezwałaś - zwrócił się do mnie Oakley. - Powiedz nam, bośmy ciekawi, kto cię przetrzymywał?
    - To pytanie jest nie na miejscu w tej chwili... - odezwał się kuzyn.
    - Spokojnie, powiem... - westchnęłam przymykając na chwilę powieki. Następnie spojrzałam na wszystkich. - To Vivien.
    - TA Vivien? - spytał zdziwiony Dax.
    - Owszem... - zakryłam dłońmi twarz.
    - Słyszałem - odezwał się Uncles - jak mówiła ci, że cię nienawidzi. Bo widziała jaka jesteś szczęśliwa... ze mną. Czuję się winny.
    - Niepotrzebnie - spojrzałam na ukochanego smutno. - To nie nasza wina. Vivien miała nie po kolei w głowie.
    - Nic nie zmienia faktu, że ma wiele za uszami - dodała Diana.
    - Ej, słuchajcie tego - odezwał się chwilę nieobecny Ephraim, który miał w uszach słuchawki, które wyjął z telefonu.
„Odnaleziono Sannie Caine, powiązaną z boysbandem Lexington Bridge, prywatnie kuzynka Daxa O'Callaghana. Przetrzymywana była w opuszczonym budynku za miastem, gdzie znaleziono zwłoki kilku osób - w tym kobiety. Policja nie ujawnia więcej szczegółów.”

    - Szybko się rozniosło - mruknął Simeon.
    - Czyli... Vivien nie żyje - szepnęłam bardziej do siebie. Po chwili zerknęłam na Roba, który był bardziej zdenerwowany niż uspokojony. - Wszystko gra? - zapytałam go.
    Spojrzał na mnie. Spojrzał tak, że poczułam gęsią skórkę na plecach. W jego oczach widziałam smutek, co było dziwne. Czy tak też wyglądał, gdy wyjeżdżałam? Spojrzałam przed siebie, nie mogłam znieść widoku jego tęczówek. Zachciało mi się płakać. Odeszłam bez słowa od stołu i udałam się do salonu. Podeszłam do okna i zaczęłam głębiej oddychać. Czułam złość i ulgę: złość, ponieważ Vivien nie dosięgnęła odpowiednia sprawiedliwość a ulgę, ponieważ nikomu już nie zagrozi. Nagle ogarnął mnie niespodziewany smutek. Niepokoiłam się o Nicka. Może i nie byliśmy blisko, chociaż się przyjaźniliśmy, ale czułam dziwne uczucie smutku. Ile bym dała by usłyszeć, że żyje. Jezbell pewnie była załamana. Nie byłabym zdziwiona, gdyby znienawidziła mnie za to wszystko. Cholera, niepotrzebnie tu wracałam! Rozpłakałam się. Rozpłakałam się niczym małe dziecko.
    - Serdelciu, co ci? - poczułam na ramieniu dłoń Ephraima.
    - Życie mi jest - szepnęłam od niechcenia.
    - Powinnaś się cieszyć, że więcej nic nie zrobi.
    - No tak, ale... źle mi...
    - Pierw Robert, teraz ty. Cieszcie się, że już po wszystkim! Dorośnijcie.
    Bez odpowiedzi odwróciłam się zmierzając ku drzwiom. Potrzebowałam świeżego powietrza. Przymknąwszy powieki nabrałam powietrza. Od razu poczułam się lepiej. Tylko na ciele. Psychicznie jednak wciąż czułam się źle. Usiadłam na kamieniu.
    A co, jeśli Nickolas zginął z mojej winy? Nigdy sobie tego nie wybaczę. Nie tak powinien potoczyć się jego los...
    - Trzeba było go wciągnąć do auta. - Usłyszałam zirytowany głos Daxa.
    - Kazał jechać, co mogłem zrobić? Dax, cholera, jestem winny... Głupi go słuchałem. To ja powinienem umrzeć, zamiast niego. - Rob prawie płakał.
    - Nie gadaj głupot. Czasu już się nie cofnie - kontynuował kuzyn. - Ciesz się, że Sannie nic nie jest. To jest ważne.
    - Tak, ale... nie chcę żeby czuła się winna. To ja popełniłem błąd, nie ona - Uncles westchnął głośno.
    - Człowieku, nie piernicz! - O'Callaghan prawie krzyknął. - Uratowaliście Sannie. Oboje. Jakieś straty muszą być.
    - Ale Nick nie zasłużył...
    - Stary, ale nie wiadomo co z nim.
    - Cokolwiek by z nim nie było musimy to przetrwać. - Odezwałam się gdy podeszłam bliżej. - I wesprzeć Jez.
    - Nie zmienia to faktu, że będę czuł się winny i tak. Może i się nie lubiliśmy, ale... ciężko mi z tą świadomością.
    Podeszłam do Roba i przytuliłam go mocno do siebie. Rozkleił się. Później ja.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz