piątek, 16 września 2016

36. Chyba nie chcesz mieć przekichane.


Muzyka: Of Mice & Men - Another You.



/perspektywa Roberta

    - Co zamierzasz zrobić? - usłyszałem pytanie Daxa, odbijało się ono echem w mojej głowie przez pewien czas. Trzeba powiadomić Darnella. RoseMary, mogłabyś?
    - Tak, kochanie. Już idę - dziewczyna odwróciła się w stronę drzwi i wyszła.
    - Jeśli spadnie jej z głowy chociaż włos to nie daruję ani temu gościowi, ani tym bardziej sobie - schowawszy dłoń w dłoniach westchnąłem ciężko. - Kto w ogóle śimał? - Spojrzałem na kumpli.
    - Nie narobiłeś sobie wrogów w ostatnim czasie? - Ephraim odchylił głowę na bok.
    - Robimy się sławniejsi, więc komuś się w główce poprzewracało - rzucił Nye.
    - Darnell i Jezbell niedługo tu będą. - Rosie krzyknęła przez drzwi.
    - Dopiero co zacząłem cieszyć się, że jest tuż na wyciągnięcie mojej dłoni... A tu takie coś, jak na złość - przymknąłem powieki.
    - Znajdziemy rozwiązanie, stary.
    Wiedziałem jedno - życie bez Sannie nie ma najmniejszego sensu. Odległość, która nas dzieliła przez ostatnie miesiące nie bolała mnie aż tak niż to, że mogłoby się jej stać cokolwiek... i to z mojej winy. Nie darowałbym sobie tego nigdy w życiu. Kolejna rzecz, która zaczęła krążyć w mojej głowie to to, że w najgorszym wypadku będę musiał zrobić, coś czego nie robiłem od wielu lat.

    Godzinę później pojawili się Darnell, Jezbell i... Nick, co bardzo mnie zdziwiło, gdyż od pewnego czasu słuch o nim zaginął. Opowiedziałem im całą sytuację ze wszystkimi szczegółami. Jez natychmiastowo rozpłakała się, Darnell się wkurzył, ale mimo to starał się trzymać nerwy na wodzy. Nickolas również się zdenerwował i to dość mocno.
    Dalej ją kocha. A już zaczynałem podejrzewać go, o to porwanie.
    - Macie taką sumę? Powiadomicie policję? - odezwał się Caine, gdy tylko brunetka nieco się uspokoiła.
    - Nie - odpowiedział za mnie Eph. - Co do policji... powinniśmy.
    - Mógłbym wam pomóc - zaoferował się Nick.
    - Obejdzie się - warknąłem spoglądając na chłopaka gniewanie. Ktoś go w ogóle prosił o pomoc?
    - Och - westchnęła Jezbell zapłakana. Tuliła się do Darnella jak mała dziewczynka. - Tu chodzi o człowieka, dajcie spokój!
    - Młoda ma rację - dodała Diana podchodząc do Nickolasa. - Dziękuję ci, Nick. Przyda nam się twoja pomoc.
    - Pójdę zadzwonić do Angelusa - rzuciła Wilson do O'Callaghana.
    - Lepiej nie, nie ma sensu go martwić - odpowiedział jej równocześnie obejmując.
    Przejechawszy dłońmi po twarzy wstałem i wyszedłem. Nie miałem chęci dyskutować jak i patrzeć na innych. Szczególnie na Nickolasa. Strasznie mnie drażni. Zarówno ta jego troska jak i martwienie się o Sannie. Doprowadzał mnie do nerwicy, jak i gorzej.
    Udałem się do mojego pokoju, lecz przystanąłem przed drzwiami pokoju mojej ukochanej. Ścisnęło mnie coś w klatce piersiowej. Postanowiłem wejść do środka. Od razu i bez wahania przekroczyłem próg. Przypomniało mi się jak na samym początku drażniłem ją swoją osobą. Nie wiem czym było to spowodowane, lecz w tamtym okresie uwielbiałem działać jej na nerwy. Rozejrzałem się po pokoju - zapach jej perfum cały czas unosił się w powietrzu.
    - Niedługo cię uratuję - rzuciłem cicho w przestrzeń. Zacisnąłem dłonie w pięści czując jak ktoś łapie mnie za ramię. Pospiesznie odwróciłem się i zmarszczyłem czoło. - Czego chcesz, Nickolas?
    - Pogadać - rozejrzał się po pokoju opierając się o framugę. - Obojgu nam zależy na tym aby Sandra wróciła cała i zdrowa. Do tego czasu - odchylił głowę na prawy bok - powinniśmy zażegnać nasz spór i współpracować.
    - No dobra - spojrzałem na niego z poważną miną - ale potem znikasz.
    - Z twojego życia na pewno, a czy z jej to nie ode mnie zależy - wzruszyła ramionami robiąc niewzruszoną minę. - Potrzebuję tylko twojej zgody na pomoc, Robercie.
    - Zgadzam się. Ten jedyny raz.
    - Możesz być tego pewien - westchnął chowając dłonie do kieszeni. Zmierzył mnie wzrokiem z zadziornym uśmiechem. - W sumie za to, co zrobiłeś jej rok temu powinieneś dostać w ryj, ale powstrzymam się.
    - Skąd wiesz?
    - Jez mi powiedziała. Bądź spokojny, za to oberwiesz kiedy indziej. O ile w ogóle.
    - Dzięki, to budujące - warknąłem.
    - Nie ma sprawy - parsknął z pogardą. - Tylko niech to zostanie między nami. Spotkamy się wieczorem pod dworcem o jedenastej.
    - Zrozumiałem - skinąłem porozumiewawczo głową.
    Nick skinął głową po czym obrócił się na pięcie i zniknął z pola mojego widzenia. Podszedłem do okna opierając ręce na parapecie i przymknąłem powieki. Oczyma wyobraźni widziałem rudowłosą. Całą uśmiechniętą, taką radosną. Oddychałem głęboko zatapiając się w swoich myślach.

/perspektywa Daxa

    Nie mogłem pojąć co się stało. Moja kochana kuzynka porwana! Tylko kto mógł się do tego przyczynić? - zachodziłem w głowę. Nikt sensowny nie przychodził mi do głowy.
    Siedziałem właśnie w ogrodzie mimo, iż była zima. Potrzebowałem samotności jak i świeżego, mroźnego powietrza. Opatuliłem się dłońmi w pasie stojąc przy samych drzwiach wejściowych. Zstępowałem z nogi na nogę, by się ogrzać. Jestem niby najrozsądniejszy ze wszystkich, ale mimo to nie wziąłem ze sobą kurtki.
    Przymknąłem powieki opierając się o lodowatą ścianę.
    - Gdzie cię wymiotło, cholero?!
    Po chwili poczułem na twarzy coś szorstkiego i mokrego - śnieżka! Odwróciłem głowę na bok. Zauważyłem Ephraima w stroju świętego Mikołaja.
    - Daxtanko, moja kochana księżniczko, tyś jesteś jak śnieżka, którą trzeba rzucać - zaśmiał się wesoło Holender nie spuszczając ze mnie wzroku.
    Rozchyliłem dłonie na boki tym samym robiąc złośliwy grymas na twarzy. Kompletnie nie wiedziałem o co chodzi Beksowi. Jeśli chciał mnie w ten sposób jakoś pocieszyć czy rozweselić to za cholerę mu się to nie udało. Przejechawszy lodowatą dłonią po twarzy westchnąłem ciężko.
    - Ephraim, mógłbyś z łaski swojej zostawić mnie samego?
    - Pewnie - zrobił krok w przód przechylając głowę na bok. - Nie zamarzniesz?
    - Idź już, proszę - warknąłem. Czy to tak trudno spełnić czyjąś wolę, psia krew?
    Przestraszony Holender pospieszył by przekroczyć próg domu. Wcześniej jednak szybko poklepał mnie po ramieniu, zapewne w celu pocieszenia mnie. Gdy tylko zniknął z pola widzenia ponownie zacząłem rozmyślać o kuzynce. Myśl o niej to jedyne, co nie potrafi w tej chwili ode mnie odejść.

    Wieczorem czekałem na Roberta w jego pokoju. I to dość długo. Nerwowo spojrzałem na zegarek wiszący nad łóżkiem, który w tej chwili wskazywał godzinę dwudziestą pierwszą trzydzieści cztery. Zastanawiałem się co Uncles może robić przez cały ten czas. Czyżby szukał Sandry na własną rękę? Poszedł się napić? Zrobił coś głupiego i siedzi na komisariacie? Póki nie wróci, moje pytania pozostaną bez odpowiedzi.
    Prawdę mówiąc zaczynałem martwić się również o niego. Po tamtym telefonie stał się niespokojny i strasznie nerwowy. Gdy drzwi pokoju rozchyliły się i zauważyłem w progu Amerykanina wstałem z łóżka udając się w jego kierunku.
    - Gdzie się podziewałeś? - spytałem mierząc go wzrokiem.
    - Nie interesuj się, Dax - warknął w moją stronę. Podszedł do szuflady i wyjął z niej coś, czego nie zauważyłem, i schował to do kieszeni. - Nie wtrącaj się we wszystko.
    - Chyba nie chcesz mieć przekichane.
    - Mam nic nie robić i ją stracić? Nie ma mowy, bym dał ją skrzywdzić. - Prychnął zdenerwowany. Zerknął na zegarek po czym skierował się do wyjścia. - Nie pozwolę na to. Mogę to obiecać. - Nie czekając na moją reakcję - wyszedł z pomieszczenia.
    - Co ty odwalasz... - szepnąłem do siebie wychodząc za nim po chwili. Zacząłem mieć złe przeczucia co do tego, co knuje Robert. Nawet zachowanie Nickolasa mnie zaniepokoiło.
    Nickolas!
    Właśnie, co on zamierza? Nie mogło by być tak, że oni coś razem kombinują. Przecież... nie przepadają za sobą, nawet ta sytuacja by nic nie zmieniła. Udałem się do kuchni, gdzie od razu opadłem na pobliskie, wolne krzesło. Zacząłem głowić się, co dzieje się z Sandrą: jak się czuje, czy nikt nie robi jej krzywdy.
    - Dax, idź już spać. - Usłyszałem głos Diany, która położyła dłoń na moim ramieniu.
    - Robert wrócił, ale już wybył - westchnąłem. - Muszę porozmawiać z Nickiem.
    - Jez już pojechała - rzekła brunetka. - A po co ci on?
    - Mam po prostu złe przeczucie.

/perspektywa Roberta

    Przyjechałem na umówione z Nickolasem miejsce. Wysiadłem z auta i oparłem się o maskę. Widząc mężczyznę zmarszczyłem brwi po czym westchnąłem. Podszedłszy do niego przechyliłem głowę na bok.
    - Zawsze taki punktualny? - skwitowałem.
    - Nieważne - rzucił krótko. Otworzył bagażnik w którym znajdował się sprzęt, którego wcześniej nie widziałem na oczy. - To pomoże nam dowiedzieć się gdzie mogą przetrzymywać Sandrę.
    Przyjrzałem mu się uważnie i z niedowierzaniem. Następnie wzrok wbiłem w urządzenie i dotknąłem go.
    - Masz pewność?
    - Psy właśnie tego używają. To niezawodne. - Przyznał po czym wyciągnął urządzenie. Oboje udaliśmy się do opuszczonej fabryki. - Gdy tylko do ciebie zadzwonią będziemy wiedzieli co i jak.
    Rozłożył wszystko na stole i wyjął z kieszeni papierosy. Wyjął jednego i podpalił. Zaciągnął się po czym puścił kłąb dymu. Po chwili wyciągnął dłoń w moją stronę z poważną miną:
    - Daj telefon.
    - Po co?
    - Dawaj i nie zadawaj zbędnych pytań - machnął dłonią by mnie pogonić.
    Zawahałem się przez moment, po czym wyjąłem komórkę i podałem ją Nickowi. Ten rozłożył ją na części, i jakby był fachowcem, włożył coś małego do środka. Złożył telefon i odłożył go na bok. Wpatrywał się chwilę w sprzęt a po chwili zerknął w moją stronę z wymownym spojrzeniem.
    - Mam nadzieję, że się nie wygadałeś.
    - Nie. Ale Dax... - urwałem po czym westchnąłem.
    - Nim się nie przejmuj.
    Po tej krótkiej wymianie zdań wziąłem swój telefon i udałem się kilka centymetrów dalej by usiąść na rozpadającym się krześle w odcieniu brudnej czerwieni, przynajmniej na taki kolor to oceniłem. Przymknąłem powieki i od razu widziałem moją ukochaną. Uśmiechniętą, z grymasem irytacji i słodkości. Zaczęły przypominać mi się wszystkie sytuacje i chwile, spędzone z nią. I tak najstraszniejszym wspomnieniem był widok bólu w jej oczach gdy nasze drogi miały się rozejść. Od razu otworzyłem oczy i zacząłem szybciej oddychać. Czułem, jak łzy zaczynają napływać do moich oczu. Przejechałem dłońmi po twarzy a następnie wziąłem telefon do ręki, który zaczął wibrować pod wpływem nadchodzącego połączenia. Krzyknąłem do Nicka i pędem podbiegłem do niego. Odetchnąłem po czym odebrałem.
    - Tak? - powiedziałem zdenerwowany do słuchawki. Przeczuwałem, że jeszcze trochę i wybuchnę.
    - Jak ci idzie ze zbieraniem szmalu? - Usłyszałem po drugiej stronie.
    - Niedługo uzbieram. - Skłamałem z premedytacją. - Daj mi ją do słuchawki, łajzo.
    Usłyszałem odgłos kroków i ciche piśnięcie. Nerwowo spojrzałem na Nicka, który zrobił jakiś dziwny odruch dłonią. Ze słuchawki dobiegł mnie szmer i ciche szlochanie.
    - Rob? - Moje serce zamarło słysząc głos rudowłosej. Kątem oka zauważyłem, że Knight nerwowo się poruszył, zmarszczyłem brwi.
    - Jak się masz, księżniczko?
    - Boję się, tak strasznie się boję... - odparła słabym głosem.
    - Robią ci coś? Skrzywdzili cię?
    - Nie... nie zupełnie - pociągnęła nosem. - Zabierz mnie stąd, błagam cię. Ja... - urwała.
    - Tyle - usłyszałem męski chrapliwy głos. - Pojutrze w centrum, przy dworcu. O pierwszej po południu.
    Pik, pik, pik.
    Rozłączył się. Zmarszczyłem czoło i kopnąłem puszkę znajdującą się nieopodal. Czułem jak wzbiera we mnie agresja. Nie potrafiłem tego opanować. Przez pewien czas zapomniałem o tym, że mój niedawny konkurent jest tuż nieopodal. Wsunąłem telefon do kieszeni i wbiłem w niego gniewny wzrok.
    - Zabiję tych gnoi - sapnąłem zdenerwowany. - pojutrze sie doigrają.
    - Jutro - poprawił mnie szatyn. Spojrzawszy na niego pytająco kontynuował. - Mam namiary. Dorwiemy ich jutro.
    - Masz konkretny plan?
    - Tak. Pytanie tylko jak dobrze potrafisz jeździć w ekstremalnych warunkach.
    - W miarę dobrze. Mów lepiej co twoja łepetyna kryje.
    - Dobrze - skinął głową po czym odwrócił się w moją stronę. - Myślę, że weźmiemy ich z zaskoczenia. I zrobimy to. Pojedziemy moim autem i nim też uciekniecie.
    - Uciekniecie? Gościu, o czym ty nawijasz?
    - Gdyby coś poszło nie tak, poświęcę się.
    - Przecież San sobie nie wybaczy... - urwałem, gdyż przerwał mi ruchem dłoni.
    - Bardziej gdyby tobie coś by się stało - spojrzał na mnie poważnym wzrokiem. - Chociaż tyle będę mógł dla niej zrobić.
    - Nie zgadzam się! - Westchnąłem ciężko. - Zwiewasz z nami.
    Nie odpowiedział, spojrzał tylko na mnie wymownie i prychnął. Niedługo później umówiliśmy się na kolejny dzień o tej samej porze.
    Wróciwszy do domu zastałem głuchą ciszę - wszyscy zapewne smacznie już spali. Chociaż przeczuwałem, że pojedyncze osoby mogą wpatrywać się w sufit. Wszedłem do swojego pokoju i przebrałem się od razu w piżamę po czym położyłem się. Mimo, iż nie czułem zmęczenia postanowiłem zamknąć powieki. Starałem się być spokojny, myślałem cały czas o rudowłosej, licząc i modląc się, że wszystko z nią w porządku i kiedy w końcu ją zobaczę wszystko to, co przeżywam odejdzie w niepamięć.
    Obudziłem się dość wcześnie jak na moją skromną osobę. Przez całą noc trzymałem telefon w dłoni, z tegoż też powodu miałem zdrętwiałą rękę aż do łokcia, co sprawiało mi lekki ból. Po dwóch minutach wstałem i na korytarzu napotkałem Dianę, która ewidentnie była zdziwiona moim widokiem.
    - Dzień dobry - przywitała się.
    - Hej.
    - Jak się masz?
    - Bywało lepiej i gorzej - odparłem bez cienia emocji. Udałem się do salonu gdzie usiadłem na kanapie. Od razu napisałem wiadomość do Nicka mając nadzieję, że jego pomysł, by poświęcić się był tylko głupim żartem.
    - Niech to się skończy - szepnąłem do siebie. Miałem mętlik w głowie, jakbym był w nieopróżnionym przez miesiąc odkurzaczem.

    Cały ranek spędziłem na kanapie. Nawet nie miałem apetytu by przełknąć cokolwiek. Wpatrywałem się tępo na segment i nie ruszałem się zbytnio ani odrobinę. Dopiero gdy przemknąć mi przed oczyma tyłek Jerome'a wzdrygnąłem się zniesmaczony.
    - Romie, przerywasz mi egzystencję ważki! - palnąłem bez namysłu.
    - Jakiej ważki? - Spojrzał na mnie zdziwiony i usiadł na drugim końcu kanapy. - Z tobą jest gorzej czt gorzej? - Przyglądał mi się przez chwilę a następnie ziewnął szeroko. - Wiem, że się martwisz. W ogóle tamci coś się odzywali?
    Nie odpowiedziałem od razu. Pierw zacisnąłem szczękę równocześnie przymykając powieki. Westchnąwszy spojrzałem na kumpla i postanowiłem nie mówić mu prawdy. Wiedziałem, że gdybym zrobił inaczej Simeon udałby się momentalnie do Daxa i przeszkodziłby nam w naszych zamiarach. Wolałem tego jednak uniknąć.
    - Stary, bez dramy - Romie wyszczerzył się w moją stronę.
    - Oczywiście - odrzekłem bez przekonania.
    W ułamku sekundy do salonu, niczym huragan Katrina, wparował Ephraim, cały rozentuzjazmowany z uniesionymi dłońmi. W pierwszym momencie wydawało mi się, iż ma zamiar się rozpłakać, lecz chwilę później okazało się, że chciał się tylko pośmiać. Usiadł między mną a Romanem wyciągając przed siebie swój telefon. Zamrugałem zdziwiony, ale nie odezwałem się ani słowem.
    - Dobra - zaczął Jerome przybliżając się do młodego. - co ty tworzysz, Ephraim?
    - Śmieszy mnie wpis jednej laski z mojego rodzinnego miasta - mówiąc to powstrzymywał się od parsknięcia śmiechem. - Chce zostać wielką pisarką, ale jej, jak to ujęła, szlachecka wena nie chce się do niej wybrać.
    - Pisarz to rzemieślnik, nie czeka na wenę. Po prostu tworzy - mruknąłem z przekąsem.
    - To drwal, nie znasz się - zaśmiał się Jerome a Beks od razu naburmuszył się. Gdyby posiadał piórka od razu by je nastroszył.
    - Jesteście okropni! - Uniósł sie po czym wstał. Odwrócił się na pięcie i tupnął nogą. - Poskarżę się RoseMary! Ach, właśnie - stuknął się otwartą dłonią w czoło; a to nowość. - Rob, szukała cię kilka chwil temu.
    - Świetnie - rzuciłem oschle - co chciała?
    - A co, ja Wszechwiedzący? - Prychnął udając się w siną dal.
    - Coraz mniej go rozumiem - westchnął ciężko Mulat.

    - Słyszałem, że mnie szukałaś - powiedziałem mijając Rosie w progu, gdy wychodziłem.
    - A, tak - skinęła głową. Popchnęła mnie ku wyjściu zamykając za nami drzwi. - Nie wiesz co kombinuje Nickolas? Jez zwierzyła mi się, że gdy u nich był dziwnie się zachowywał. Patrzył ciągle w telefon jakby na coś czekał. - Mówiąc to patrzyła na mnie z troską. Objęła dłońmi moją twarz i spojrzała mi głęboko w oczy. - Przyrzeknij, że nie masz wspólnego nic z jego poczynaniami, Robert! - Gdy nie odezwałem się ani słowem ściągnęła usta w wąską linię, była wściekła. - Do reszty żeś zgłupiał? ! Cokolwiek wymyślił, nie wchodź w to! Zaszkodzisz sobie. Sannie skarciłaby cię za to gdyby tu była.
    - Właśnie, gdyby tu była - warknąłem łapiąc ją za nadgarstki. - Ale jej nie ma w tej chwili, Rose, rozumiesz? Ale niezależnie od tego, co by się działo, Sandra wróci do domu - zmarszczyłem czoło będąc kompletnie poważnym. - Obiecaj, że nikomu nie powiesz.
    - Rob... - szepnęła opuszczając zarówno głowę jak i ręce. - Przecież chodzi tu o ludzkie życie. Policja powinna...
    - Na nich nie można liczyć - przejechawszy dłońmi po twarzy zrobiłem kilka kroków w tył. - Bądź dobrej myśli.
  
    Wszedłem do opuszczonej fabryki, gdzie czekał na mnie Knight. Miał poważną miną, co w jego przypadku nie było niczym dziwnym. Schowawszy dłonie w kieszeniach spodni podszedłem udając zainteresowanie.
    - Co tam?
    - Gotowy? - Rzucił oschle wstając nagle. - O zmierzchu ruszamy. I mam nadzieję, że wszystko pójdzie po naszej myśli.
    - Już myślałem, że tylko ja jestem takim pesymistą - zaśmiałem się w duchu. Mimo to, czułem niepokój. Po prostu miałem złe przeczucia, lecz nie miałem zamiaru mu się z tego zwierzać. - Najważniejsze by ją odzyskać.
    Spojrzał na mnie porozumiewawczo po czym uśmiechnął się złośliwie. Wiedziałem co to oznacza - po wszystkim będzie chciał ją zdobyć. Mogłem się tego spodziewać, ale nie uda mu się to. Po moim trupie. Nie miałem jednak ochoty rozmyślać o rywalizacji z nim, skoro pierw należało odzyskać Sandrę. Miałem tylko nadzieję, że nic jej nie jest i że nie traktowali jej źle. W uszach dzwonił mi jej płacz słyszany podczas ostatniej rozmowy. Wydawało mi się, że nie tylko się bałą swoich oprawców, ale również musiało się coś wydarzyć. To wszystko męczyło mnie i to cholernie.

    Gdy zapadł zmierzch z Nickolasem udaliśmy się do jego Mitsubushi Evo V koloru czerwonego, felgi i klocki hamulcowe były zaś koloru białego. Nim wsiedliśmy Knight wręczył mi pistolet, na oko dziewięć milimetrów, mówiąc przy tym „na wszelki wypadek”. Posłusznie wziąłem go i schowałem za pasek spodni. Nie odpowiedziałem mu nic, choć bardzo mnie korciło. Po krótkiej chwili wsiedliśmy do jego auta. Nick westchnąwszy ciężko ruszył z piskiem opon, aż zachciało mi się wymiotować w pierwszej chwili. Zerknąłem na mego towarzysza co pewien czas, lecz nie odzywaliśmy się do siebie.
    Przemierzaliśmy ulice miasta tak szybko, że nim się obejrzałem opuściliśmy betonowe widoki a pojawiły się przed nami lasy i coraz puściejsza droga. W sumie to można uznać, iż Knight chce mnie wywieźć i zabić, ale nie zrobiłby tego. Nie teraz – tak myślę. Zatrzymawszy się przy opuszczonym (teoretycznie) budynku mój towarzysz odchrząknął a na jego twarzy malowało się skupienie. Nabrał powietrza do płuc i wyjął ze schowka swoją broń.
    - Zaczynamy działać.
________________
Dzień dobry-wieczór! Oto, po ROKU czasu, powracam z najnowszym rozdziałem! ☺ I jak, cieszycie się? I jak Wam się podoba? Mam nadzieję, że tak. Powiem szczerze, że długo męczyłam ten rozdział i też dość długo zbierałam się by go przepisać, ale powiedziałam w końcu - KONIEC i zabrałam się za to, co mogliście przeczytać powyżej.
Jak na razie tyle z mojej strony no i mam nadzieję, że niedługo znów uda mi się zadowolić Was kolejnym, emocjonującym rozdziałem.
Trzymajcie się. ♥

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz