sobota, 25 lipca 2015

34. Trochę się pozmieniało.


Muzyka: Lexington Bridge - I Just Can't Hate You.




    Długo zbierałam się na wyjazd do Niemiec. Zwlekałam z decyzją aż dwa miesiące. Poprosiłam Angelusa aby zaopiekował się Frankie - ten oczywiście uśmiechnięty z tegoż faktu zgodził się. Powiedział również abym się nie martwiła, gdyż mała jest w dobrych rękach. W odpowiedzi na jego słowa uśmiechnęłam się wdzięcznie.
    Spakowałam się pospiesznie aby jak najszybciej znaleźć się u kuzyna. Będąc na odprawie poczułam ukłucie w sercu, dość bolesne. Dawno mi się to nie zdarzało. Może to stres przed zobaczeniem Unclesa, a może przed zostawieniem córki?
    W pierwszym momencie nawet chciałam wziąć ją ze sobą, ale nie mogłam pozwolić na to by była świadkiem kłótni rodziców, do której na pewno dojdzie. Poza tym na latanie samolotem była zbyt mała. Nabrałam powietrza do płuc aby ze świstem je wypuścić.
    Lepiej też będzie jak Robert nie dowie się o dziecku. Im mniej wie, tym lepiej żyje - pomyślałam stanowczo. I byłam też o tym śmiertelnie przekonana. A może... Pokręciłam energicznie głową aby odgonić każdą napływającą do mnie myśl.
    Co ma być to będzie.

    Lot do Hamburga minął szybko. Aż za szybko mogłabym rzec. Kiedy wyszłam przed budynek lotniska westchnęłam zamykając oczy. Byłam gotowa na wszystko.
    - Sandra? - usłyszałam znajomi mi głos, aż serce mi stanęło. Otworzyłam oczy uśmiechając się delikatnie. - To naprawdę ty!
    - A co myślałeś, Duch Święty? - sarknęłam.
    - J-ja... nie wiesz jak za tobą tęskniłem - wymamrotał Uncles, bo to właśnie on czekał na mnie przed lotniskiem. Przeklęty Dax!
    Serce mi się ścisnęło, miałam chęć powiedzieć mu to samo i rzucić mu się w ramiona, lecz ostatecznie powstrzymałam się.
    - Też miło cię widzieć.
    Rob chciał zrobić krok do przodu, ale powstrzymał się od tego. Zaczynało się we mnie gotować na myśl o tym co widziałam kilka miesięcy wcześniej. Przyjrzałam się chwilę chłopakowi - wyglądał nieco inaczej niż kiedy widziałam go ostatnim razem. Schudł trochę na twarzy, zaczął ubierać się nieco inaczej.
    - Jedziemy? - spytałam podchodząc bliżej.
    - Tak - pospiesznie wziął ode mnie bagaż i otworzył drzwi od strony pasażera.
    Większość drogi nie zamieniliśmy ze sobą ani słowa, ale w końcu Robert nie wytrzymał:
    - Zmieniłaś się, wyglądasz nieco... inaczej.
    - Trochę się pozmieniało - westchnęłam.
    - Czemu nie dawałaś znaku życia od roku czasu, co? Nawet nie wiesz jak się o ciebie martwiłem! Nie było dnia abym o tobie nie myślał.
    - Zabawne, bo myślałam że myślisz o tej tancereczce. Jak dobrze, że jednak zapomniałam jej imienia - wzruszyłam ramionami.
    - Myślisz, że po tym co między nami zaszło spojrzałbym na inną?
    - Jesteś facetem, a każdy facet robi to cały czas.
    - Sądzisz, że byłbym do tego zdolny?
    - Po tamtym sądzę, iż tak.
    - Nie pamiętasz jak nam dobrze było tamtego Sylwestra? Chcesz tak po prostu nas skreślić?
    - Nie będę z tobą o tym rozmawiać kiedy prowadzisz - prychnęłam.
    - Dobra. W ogóle... Ephraimowi odbiło i zaczął kupować ubranka dla dziecka.
    - Instynkt macierzyński się w nim obudził - zażartowałam i jednocześnie byłam przerażona. A jeśli kupił to wszystko dla Frankie?
    - Możliwe - wzruszył beznamiętnie ramionami. - W tobie też się obudziły?
    - Nie - skłamałam.
    - Ostatnio śniło mi się, że mieliśmy gromadkę dzieci - odezwał się po dłuższej chwili. Uśmiechnął się do siebie nadal będąc skupionym na kierowaniu .
    Jego słowa dotknęły mojego serca. Można by powiedzieć, że boleśnie. Powiedzieć mu o Frankie? To żałosne... pewnie uznałby, że nie jest nawet jego. Bez sensu.
    - Doprawdy? - mlasnęłam przymykając oczy.
    - Doprawdy! - powiedział z szerokim uśmiechem na ustach. - Mięliśmy trzy córeczki i czterech synków.
    - Serio, Rob - poczułam gulę w gardle. - Chyba Vivian to musiała być - prychnęłam.
    - Sannie, dobrze wiesz, że nic mnie z nią nie łączyło...
    - Nieważne. Mam to w dupie - warknęłam.
    Izydo, daj mi siłę abym się nie rozpłakała i nie dała mu w ten jego uroczy dziób.
    - Chciałbym abyś była matką moich dzieci - szepnął cicho skręcając na podjazd lexingtonowego domu.
    - Nie wiem czy doczekasz się takiej sytuacji - wywróciłam oczami. - Możesz iść do Vivian, zaiste ucieszy się z takiej propozycji. - Wysiadłam zezłoszczona i trzasnęłam drzwiami.
    Co on sobie myśli w ogóle! Wbiegłam do domu niczym huragan i od razu skierowałam się do pokoju kuzyna. Dobrze myślałam sądząć, iż będzie tam również Rosie.
    - Siema, ludzie - przywitałam ich trochę chłodno i usiadłam na podłodze opierając się o drzwi.
    - Mam nadzieję, że nie zabiłaś Unclesa na oczach całego lotniska? - zażartowała Rosie kręcąc głową.
    - Nie - westchnęłam opuszczając głowę.
    - To może zostawię was, a sama popilnuję Robbiego - zadeklarowała Rosie. Wstałam z delikatnym uśmiechem. Gdy mnie mijała przelotnie ucałowała mój policzek. - To pa.
    - Daaaax - opadłam obok niego na kanapie - takiej chęci by płakać to dawno nie miałam. Jeszcze mówił, że śniła mu się gromadka dzieci. Ze mną!
    - Stąpa po kruchym lodzie - przyznał blondyn.
    - Właśnie!
    - Nie powiedziałaś mu o Frankie? - szepnął.
    - Nie mam zamiaru tego robić - wzruszyłam beznamiętnie ramionami. - Przynajmniej teraz.
    - Kiedyś i tak się do wie.
    - Właśnie... - westchnęłam.
    - Chodź, zjemy coś. Pewnie padasz na twarz - zaproponował kuzyn.
    - Wilka z jagnięciną, proszę!
    Bez słowa wyszliśmy z pokoju blondyna by udać się do kuchni, gdzie właśnie Beks przygotowywał jakieś danie. Nie byłam w stanie określić co to jest, gdyż ów osobnik zasłaniał mi widok. Opadłam bezradnie na pobliskie krzesło i westchnęłam. Ephraim przystanął jakby zamienił się w posąg po czym odwróciwszy się wydał z siebie niesamowity pisk i ruszył w moją stronę:
    - PRZENAJŚWIĘTRZA KANASTO, TO TY!
    Starałam się nabrać powietrza, lecz uścisk Ephraima nie dawał mi za bardzo ku temu możliwości.
    - Tak... tfo ia - wymamrotałam. - Ść mje.
    Gdy młody oswobodził mnie z uścisku usiadłam bezwładnie przy stoliku. Rozejrzawszy się dookoła stwierdziłam, iż nic się tu nie zmieniło. Może prócz mieszkańców. Zerknęłam w stronę Beksa, jego roześmiana twarz uświadomiła mi, że naprawdę cieszy się z mojego widoku. Nie ukrywam, że też cieszyłam się na widok każdego - razem i osobno, lecz czułam się tu strasznie niekomfortowo. Jakby to miejsce nie było tym, w którym chciałabym znaleźć się już na zawsze. Ostatnie wydarzenia, które miały miejsce nie dawały mi spokoju. Chciałam jak najszybciej wrócić do Stanów, do Frankie.
    Pokręciłam głową aby odegnać smutki, które były wynikiem rozstania z córką.
    - Cały czas jesteś taka ładna! - rzekł z entuzjazmem Ephraim siadając na przeciw mnie. - Jak tam Frankie?
    Zdziwiłam się jego pytaniem, lecz po chwili przypomniało mi się, iż przedstawiałam ją w jego obecności.
    - Dobrze. Rośnie zdrowo i radośnie.
    - Chciałbym ją w końcu zobaczyć, wiesz? - powiedział Eph świdrując mnie wzrokiem.
    - Jeszcze trochę i wam ją pokażę. - Gdy to mówiłam do kuchni wszedł Nye. Widząc mnie zrobił tylko ruch głową na przywitanie. Uśmiechnęłam się w odpowiedzi i westchnęłam. - To jakie plany na resztę dnia macie?
    - Gotowanie.
    - Nic.
    - Cieszenie się z twojego widoku - rzekł Dax przyglądając mi się uważnie. - Co cię tu w ogóle sprowadza? Czyżby...?
    - Trzeba w końcu, nieprawdaż? - brak entuzjazmu w moim głosie był dość wyczuwalny. Nie oszukujmy się, byłam w emocjonalnej rozsypce, choć starałam się tego nie okazać.
    - Dziś? Jutro czy kiedy? - Ciekawość Ephraima nie znała granic.
    - Nie interesuj się tym, czym nie powinieneś, Beksito.
    - Jesteś niedobry, Dax! - Ephraim wydawał się fochnąć.
    - Goń pierogi szwedzkie, Gid - mruknęłam znudzona.

    Przez resztę dnia nic nie robiliśmy. Jeśli chodzi o mnie to spałam po podróży. Czułam się strasznie nieswojo. Głównie ze względu na świadomość spotkania Roberta. W tej chwili przeklinałam los na tę bezpośrednie drzwi naszych pokoi!
    Usiadłszy na łóżku rozejrzałam się dookoła - od czasu mojego nagłego wyjazdu nic nie zmieniło się w pokoju. Wszystko było na swoim miejscu. Wspólne zdjęcia z Lexington Bridge, z Darnellem, z Vivien, z Nickem, z Jezbell i Ephraimem. Z Rosie. Z Emusiem. Aż zakuło mnie w sercu. Niedbale wyplątawszy się z kołdry wstałam by następnie ruszyć w stronę półki, znajdującej się po drugiej stronie pokoju, na której znajdowały się fotografie. Przyjrzałam się uważnie każdej z osobna. Na każdym byłam roześmiana. Taka radosna... A teraz? - teraz nie mam z czego się cieszyć. To miejsce mnie przygnębiało.
    - Cóż ma począć... - szepnęłam do siebie.


Cześć, kochane pyszczki!
Boże, nawet nie wiecie jak mi ciężko z tym, że z prawie rocznym opóźnieniem dodaję ten rozdział, naprawdę. Nie wiecie jak mi głupio i wstyd z tego powodu. No, ale mam nadzieję, że poprawię się w tej kwestii i Was uszczęśliwię. ;) Ale muszę przyznać, że jak mnie ciśniecie o rozdział to jakoś bardziej mi się chce go tworzyć, taki paradoks życia.
Chciałam Wam powiadomić, iż założyłam fanpage (LINK PO PRAWEJ STRONIE), na którym to będę również będę powiadamiać o nowych rozdziałach oraz o tym, nad czym w daje chwili pracuję. Mam nadzieję, że będziecie mi podsuwać jakieś pomysły co do opowiadań, one-shotów oraz innych.

Rozdział ten dedykuję tym, którzy czekali! Buziaki. ♥

1 komentarz:

  1. GOŃ PIEROGI SZWEDZKIE, NIEWDZIĘCZNY ROBERCIE!!!!!!!!!!!!
    DAWAJ NASTĘPNY ROZDZIAŁ!

    Juls.

    OdpowiedzUsuń