czwartek, 5 stycznia 2012

20. Zamknę was w klatce z gołębiami.


Muzyka: Backstreet Boys - Inconsolable Eazy Remix.



   Dax zaparkował przed ogromnym centrum handlowym. Minę  miał taką jakby coś stało mu się z włosami czy coś w tym stylu. Najwyraźniej ma jakiś wewnętrzny problem. Później pomęczę go pytaniami, a teraz powieśniaczę z Jerome'em - oni się załamią a ja będę triumfować. Nie no, jestem nieznośna po prostu! Cud, że ze mną wytrzymują.
   Wysiedliśmy z auta. Było dość chłodno jak na środek wakacji, a może tak mi się tylko wydaję, bo się nie wyspałam. Kiedy zauważyłam wózki od razu do nich pobiegłam wraz z Romanem. Weszłam do jednego i zaczęłam krzyczeć tak jakbym była na jakimś meczu footballowym.
   Jerome pchał wózek ze mną w środku mówiąc również jakieś dziwne i pozbawione sensu dowcipasy. I tak śmiałam się z nich bo teraz, od dłuższego czasu czułam się jak czterolatek. I właśnie dlatego również Ponura Trójka była jaka była - praktycznie nic nie zmieniło się przez te pół godziny. Dax - powaga. Rob - lekkie rozbawienie zmieszane z powagą. Oraz Ephi, który w ogóle był nieobecny myślami. CO ta miłość robi z ludzi, ja nie wiem.
   - KLOCKI LEGO! - wrzasnęłam widząc półki z zabawkami.
   - LALKI BARBIE! - pisnął Ephraim podchodząc do regału i biorąc do ręki jedną z lalek znajdujących się w pudełku.
   Przystanęliśmy wszyscy wpatrując się w szatyna jakby popełnił zbrodnię stulecia. Spojrzałam na chłopaków. Rob rozdziawił usta jakby zobaczył UFO, Dax z przysłowiowym facepalmem kręcił głową starając się nie wyrwać swych ostatnich pięciu włosów. Zaś Jerome patrzył się na Epha tak... normalnie jakby chciał go zabić! Na Izydę i on zakochał się w Jezbell?!
   Pokręciłam głową po czym zerknęłam na Beksa do którego powoli zmierzał Romie. Poczułam jakby mi w gardle stanęła jakaś gula, przeszły mnie ciarki widząc jak mulat przymierza się do mordu ostatecznego na Ephraimie, który zasłaniał się pudełkiem z „Barbie i Syrenkolandia”. Usłyszałam pisk, od razu zasłoniłam oczy dłonią. Wykorkuję.
   - Jerome, zostaw go. - odezwał się Dax z powagą w głosie.
   - Dax, ale lalka Barbie? - oburzył się Robert.
   - Stary, jego trzeba... coś trzeba z nim zrobić! - Simeon uniósł dłonie do nieba.
   - Zamknę was w klatce z gołębiami. - rzuciłam przez zaciśnięte zęby.
   - Co? - Beks zaskamlał.
   - Sannie, czy ja usłyszałem „gołębie”? - zapytał Daxtanek. Domyśliłam się, że patrzy na mnie.
   - A masz jakiś uraz? - spytałam.
   - Nie raz na mnie nasrały! - fuknął. - Więc rozumiesz.
   Ostatnim razem kiedy został zbombardowany przez owe ptaszki przez miesiąc nie wychodził z domu. Tak to jest jak dba się tylko włosy a nie olać to co się stało w cholerę. Jak babcię kocham, dzisiejsze czasy są karygodne, żeby włosy były ważniejsze niż kochanie takiego ptaszka? Faceci są z innej galaktyki.
   Uncles parsknął  Jerome z Ephem turlali się po podłodze ze śmiechu. Serio, to aż takie śmieszne?Jestem wręcz przekonana, że im również się to przydarzyło. A jeśli się mylę to niech mnie drzwi ścisną.
   - Moglibyście dorosnąć, naprawdę. - mruknęłam splatając dłonie na klatce piersiowej.
   - Wrzuć na luz, młoda. - Jerome puścił oczko w moim kierunku. - Życie jest zbyt krótkie aby dorosnąć już w kwiecie wieku.
   - Weź, bo mi dobry humor ucieka. - wywróciłam oczami kładąc się w wózku.
   - LAJK A PĄCZEK! - rzucił Rob tańcząc dziwny taniec pandy.
   - Z RÓŻĄ! - Do punka dołączył Jerome.
   Reszta wyprawy po centrum zleciała nam szybko - Jerome z Robertem mówili na zmianę coraz to głupsze teksty. Doprawdy co w ludzkich głowach się kryje - nigdy tego nie pojmę w szczególności PRZY NICH! Dax, jak zawsze on, z grobową miną odhaczał na kartce (którą dopiero co zauważyłam) produkty znajdujące się tuż przede mną, obok i na mnie. Było ich tyle, że zaczęły mi trochę ciążyć jak myśli, które zaczęły powracać. Ile bym teraz dała by być facetem. Oj, ile...

   Drogę powrotną przespałam na przednim siedzeniu ściskając w dłoni płyn do chłodnic. Ludzie, bez niego nie widzę życia! Oczywiście żartuję, ale jedno jest prawdą - po dotknięciu tejże butelki od razu zrobiłam się senna. Wysiadając z samochodu potknęłam się o własne kończyny. Tak, to jest co najmniej dziwne. Pierwszy raz aż tak się zachowuję mój organizm po zetknięciu z tymże środkiem. Przejściowe. Możliwe, że zmęczenie daje mi się we znaki.
   - Blado wyglądasz - rzekł kuzyn kiedy wchodziłam po schodach na górę.
   - Phi... od niewyspania pewnie - wzruszyłam ramionami.
   - No ja, nie wiem.
   - Wyluzuj. Jeszcze nie umieram. - machnęłam na niego ręką i znużona ruszyłam dalej przed siebie.
   Dopiero kiedy leżałam na swoim zacnym łóżku uświadomiłam sobie, że po słowie „jeszcze” Dax mógłby zacząć być podejrzliwy. Z resztą zawsze taki jest, cóż zrobić. Blada jestem zawsze, ale czy mogę być bledsza niż zazwyczaj to nie wiem. Nie będę rozwodzić się nad moją bladością. Wzięłam do ręki iPoda, założyłam słuchawki na uszy i zaczęłam po cichu śpiewać pierwszą zwrotkę utworu, natomiast przy refrenie zaczęłam się wydzierać:
   - We don't need wings to be angels, we don't need reasons to be right, your love makes us all better that who we really are angels and heroes at heart. - Ostatnie sylaby przeciągałam po swojemu aż mi łzy zaczęły lecieć. Powinnam przestać wczuwać się w każdą piosenkę, którą śpiewam.
   - Winnaś nagrać płytę - usłyszałam głos Ephraima, kiedy zmieniał się utwór.
   - Chyba w piekle... - mruknęłam ściągając trochę uwierające słuchawki.
   - Nie przesadzaj - uśmiechnął się życzliwie.
   - A wyglądam na ogrodnika? - spytałam lekko zachrypniętym głosem.
   - Nie denerwuj się od razu.
   - Jeszcze raz zaczniesz zdanie na „nie” to nie wiem co ci zrobię...
   - Nie boję się ciebie.
   Spojrzałam na szatyna moim morderczym wzrokiem. Jego wyraz twarzy nie zmienił się ani odrobinę. Złapałam za róg poduszki i rzuciłam w niego z zamiarem zabicia go jednym ciosem, lecz nie udało mi się to - było to oczywiście do przewidzenia. Mało co mi się udaje.
   - Daj mu szansę - odezwał się po dłuższej chwili.
   - Hę? - zdziwiłam się odrobinę. - Zamrugałam patrząc cały czas na szatyna. - O co ci chodzi?
   - Nie udawaj. - wywrócił oczami siadając na skraju mojego łóżka. - Chodzi mi o Emusia.
   Mogłam się domyślić, że o Roberta może mu chodzić.
   - I? - zmarszczyłam brwi.
   - Widać, że mu zależy.
   - Do tego stopnia aby zrobić sobie tatuaż z moim imieniem? Eph, nie bądź śmieszny.
   - Cóż... przyznaję, że to trochę dziwne. - podrapał się palcem w skroń. - Ale akurat on ma problem z wyrażaniem swych uczuć...
   Coś tak jak ja...
   - Widać, że go wzięło. - kiwnął głową.
   - Ja tam nic nie zauważyłam.
   I wątpię abym kiedykolwiek coś zauważyła. To wszystko jest nie pojęte dla mego mózgu...
   - Nic a nic?
   - Czy ja niewyraźnie mówię?
   - Chyba jesteś jedyną osobą w całym domu, która nie zauważyła jak na ciebie patrzy! - spojrzał na mnie lekko rozbawiony.
   - Na ciebie też patrzy i mam powiedzieć, ze w tobie też się zakochał?
   - Sannie, tobie już chyba pojęcie „miłość” zaczyna się mylić.
   - I mówi to ktoś, kto nie jest teraz w plenerze aby szukać swej „ukochanej” - zrobiłam znudzoną minę i ziewnęłam.
   - Yhm,nawet nie wiem gdzie jej szukać.
   - Myślisz, że ja wiem?
   - No.
   Zrobiłam dość inteligentną minę przypominając sobie czy kiedykolwiek byłam w pobliżu domu Knightów, kiedy spotkałam Nicka. Pokręciłam przecząco głową zamykając równocześnie oczy:
   - No ja śmiem powątpiewać.
   - Cóż... znajdę ją kiedyś.
   - Może Jerome'a spytaj - uniosłam powiekę spoglądając przed siebie.
   - O nim nie pomyślałem.
   I czemu mnie to za bardzo nie dziwi?
   - To pędź do niego - machnęłam beznamiętnie małym palcem.
   - Dzięki. - uśmiechnął się szelmowsko. - I rozważ to, co mówiłem.
   Nie zdążyłam się napuszyć a Ephraima już nie było. Czemu aż tak zależy mu abym była z Robertem skoro... Chwila, jestem w kropce - sama nie wiem co do niego czuję, o ile coś czuję. Szczerze mówiąc jak na chwilę obecną nie czuję kompletnie nic. Moje serce i rozum będą toczyć ze sobą walkę. Muszę się z tym wszystkim przespać.

   Oczywiście i tej nocy nie zasnęłam. Co zamknęłam oczy to widziałam twarz Unclesa a słowa Ephraima odbijały się echem po pokoju. Jak Daxa kocham coś tym dwóm zrobię. Nie, Sandro, wdech i wydech. Spokój cię uratuje, muzyka cię wyswobodzi. Lepiej! Wyłączę swój mózg, nie będę o niczym myśleć. To jest najwłaściwsze rozwiązanie na chwilę obecną. Potem pomyśli się nad resztą.
   Leniwie wstałam z łóżka, założyłam klapki na nogi i ruszyłam ledwo żywa do uchylonych szeroko drzwi. Ziewnęłam przekraczając próg. Cicho jak w kościele. Może i jestem zwolenniczką samotnego, domowego życia, ale nie przepadam jak jest cicho. Jedno przeczy drugiemu, wiem...
 Zeszłam do kuchni. Zrobiłam wielkie oczy gdy ujrzałam ten cały burdel - otwarte szafki, szuflady, ba nawet lodówka! Czyli można pożegnać się z dobrym obiadkiem na dziś. Zrzuciłam z krzesła resztę okruszków po krakersach czy innych ciastkach. Westchnęłam ciężko rozglądając się cały czas dookoła.
   - I że też Dax na to pozwolił... - burknęłam do siebie.
   - Też się temu dziwię - czknął ktoś pod stołem, bardzo sennym głosem.
   - Boże! - wrzasnęłam, odskoczyłam do tyłu równocześnie spoglądając na podłogę. - Mówiłam coś na temat straszenia mnie!
   - Ci, nie krzycz. Głowa mi pęka.
   - Nie trzeba było tyle pić. - usiadłam po turecku na podłodze, rozmasowując sobie nabitego przed chwilą guza.
   - San, widzisz gdzieś butelki?
   Rozejrzałam się dookoła - ani jednej butelki po jakimkolwiek trunku. Wywróciłam oczami:
   - Oj tam, oj tam. Eph, przecież wiem, że pijasz kwasek cytrynowy a potem jesteś jak po wódce. - rozciągnęłam się.
   - Jaką masz pewność, że jestem Ephraimem?
   - W zasadzie to żadnej. - wstałam z podłogi z dość poważną miną. - Ale leżysz pod stołem, a to coś znaczy.
   Chłopak zaśmiał się gorzko. Czyżbym powiedziała coś śmiesznego? Zrobiłam krok do przodu wychylając trochę głowę i kierując wzrok pod stół Zmarszczyłam czoło.
   - Rob, czy z tobą aby wszystko okej?
   - Ależ jak najbardziej, moja droga. - uśmiechnął się szeroko.
   Nie byłabym tego taka pewna.
   Przejechałam dłonią po twarzy. Jestem bezsilna przy tych szaleńcach. Uncles wygramolił się z pod stołu trochę chwiejnym krokiem. Albo coś brał, albo nie wiem.
   - Jesteś zła? - Zdziwił mnie trochę tym pytaniem.
   - Niby o co? - zamrugałam. Sekundę później przypomniało mi się o co może chodzić Robertowi po głowie. - Nie. - odpowiedziałam szybko. - Może trochę. - dodałam.
   - Cóż - podszedł przykładając swą dłoń do mego polika.
   Speszyłam się spuszczając głowę.
   - Wydaje mi się, że boisz się zaistniałem między nami sytuacji. - powiedział łagodnie, jakby spał.
   - Właśnie, wydaje ci się. Niczego się nie boję. - skłamałam.
   Boję się, i to cholernie! Stoję między młotem a kowadłem. Nie wiem co mam zrobić. Co ja plotę?! Przecież ja... Zakochałam się? Nie, być nie może!
   - Po twoich oczach widzę co innego - uniósł delikatnie kąciki swych ust.
   - Mądrala się znalazł! - prychnęłam.
   - Niektóre rzeczy widać po ludziach - uniósł brwi w szerokim uśmiechu.
   - Po tobie to chyba głupotę - sapnęłam do siebie.
   - Możliwe, ale głupota też fajna rzecz.
   - Nie śmiem wątpić.
   - POCAŁUJCIE SIĘ W KOŃCU! - wykrzyczał ktoś zza drzwi. Zapewne Ephraim.
   - Jeśli zaraz nie przestaniesz to stracisz zęby - zagroził punk.
   - Jak tak dalej pójdzie szybciej wrócę do Miami.
   Robert spojrzał na mnie tymi swoimi przenikliwymi zielonymi tęczówkami aż ciarki mnie przeszły. W między czasie do kuchni wszedł Ephraim. Z impetem aż prawie drzwi wyszły z zawiasów.
   - BUZI! BUZI!
   - Przegiąłeś - syknął punk z jadem.
   Spojrzałam na szatyna, który niczym się nie przejął. Eph nie zdający sobie sprawy, że może zaraz stracić włosy? Interesujący widok. Rob westchnął tylko spuszczając głowę. Młody uśmiechnął się triumfalnie w stronę kolegi. W końcu Uncles nie wytrzymał, podszedł do Beksa biorąc go za „szmaty” i przycisnął do lodówki.
   Zrobiłam wielkie oczy przyglądając się temu teatrzykowi. Czy naprawdę biją się o taką głupotę? Znaczy nie biją tylko się popychają. Doprawdy z kim ja mieszkam...
   - Moglibyście się ogarnąć? - spytałam równocześnie kręcąc głową.
   Obydwoje spojrzeli na mnie ze zdziwieniem: Ephraim ze łzami w oczach, a Robert z malowaną na twarzy dezaprobatą. Czy to przypadkiem nie ja powinnam być zdezorientowana tym wszystkim? Jakoś dam radę, mam nadzieję.
   Ephraim pociągnąwszy nosem wybiegł z kuchni. Sądząc po jego minie ruszył do O'Callaghana na skargę. Czyżbym zaczęła czytać w jego myślach? Natomiast Rob stał w miejscu, niczym posąg. I to dość atrakcyjny posąg. Czy powiedziałam „atrakcyjny”? Oho, coś mi się zdaje, że ze mną jest coś nie tak.
   - Przepraszam... - szepnął.
   - Po prostu następnym razem się kontroluj - wzruszyłam beznamiętnie ramionami.
   - Wiem, ale...
   - Potrafisz - uprzedziłam go. - Zawsze się da.
   Pokręcił głową i westchnął. Zerknęłam na niego obojętnym wzrokiem. Nie wiedzieć czemu komórki mojego ciała zaczęły ciągnąć mnie do niego (oczywiście nie dosłownie). Pokręciłam głową odgarniając nie potrzebne myśli i żeby wyluzować.
   Po chwili nie wytrzymałam, podeszłam do bruneta i pocałowałam go. Modliłam się w duchu aby nikt z domowników tego nie widział, a przede wszystkim aby nie okazało się to prawdą, że to ja przejęłam inicjatywę. Poczułam dłonie Roberta na moich biodrach, które delikatnie przesuwały mnie bliżej niego.
   Jakiś czas później oderwałam się od Unclesa ze speszoną miną. Spuściwszy wzrok oblałam się rumieńcem robiąc kilka kroków w tył na co nie pozwalały mi dłonie punka.
   - Ja... przepraszam - wydukałam nie spuszczając oczu z moich kapci.
   - Mi się to akurat podobało. - Po jego głosie wywnioskowałam, że się uśmiecha.
   Zaczynam mieć złe przeczucia, albo po prostu boję się spojrzeć prawdzie w oczy i powiedzieć...
   - Kocham cię - odezwałam się kończąc tym samym mą myśl. Uniosłam nieśmiało głowę spoglądając w zielone tęczówki chłopaka. - Tak sądzę...
   - San - odezwał się łagodnie przykładając swą dłoń do mego policzka. - nie narzucam ci tempa a przede wszystkim nie chciałbym zmuszać cię do tego abyś odwzajemniała moje uczucie...
   - Wiem o tym, ale jakoś tak... w środku czuję, że wszystko lgnie do ciebie. Jak muchy do sera czy jak się to tam mówi... - pokręciłam głową.
   - Przemyśl to co czujesz, żebyś wtedy nie musiała cierpieć.
   - Ale...
   - Cii - przyłożył mi palec do ust. - Nic nie mów. Naprawdę, przemyśl to. I nie przejmuj się mną.
   - Dobrze, no... - pociągnęłam teatralnie nosem. - Skoro tak mówisz...
   - Wolę mieć pewność niż żebyś miała się męczyć.

3 komentarze:

  1. Ojej... jakie to słodkie. Rob i San razem. Ciekawe jak długo? ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciekawy odcinek :D płyn do chłodnic. haha :)
    Zapraszam do mnie na nowy odcinek :)
    http://opowiadanie-lxb.blog.onet.pl/
    Pozdrawiam Asiek1323

    OdpowiedzUsuń
  3. czekam na nowy odc.;)

    OdpowiedzUsuń