piątek, 15 lipca 2011

13. To Jerome.

Muzyka: Lee Ryan - Turn Your Car Around.



   Siedząc przed telewizorem cały czas oglądałam filmik z mulatem w roli głównej. Zaczęłam wyobrażać sobie jaką minę będą mieli chłopcy i sam Jerome kiedy im to pokażę. Hm, zapewne Rob, Darnell i Romie będą się śmiać jak idioci. Idioci śmiejący się jak idioci? To będzie trzeba nagrać i wrzucić do internetu, oj tak. Będzie miodziaśnie, aż zaczęłam wymyślać nowe słowa, ze mną już jest coraz gorzej, na prawdę. Chce mnie ktoś może zabić? Pókim dobra i pozwalam.
   Do salonu przyszedł zaspany Dax z miną zbitego a równocześnie śpiącego psa. Kątem oka zerknęłam w stronę blondyna: grzywka sterczała mu jakby miał irokeza. Przyznaję, iż nie pasuje mu ta fryzura. Słodki ulizaniec od mamusi ukochaniec - taki jest najlepszy.
   - Dobry! - mruknęłam rozbawiona.
   - Dla kogo dobry dla tego dobry. - O'Callaghan ziewnął siadając na fotelu. - Co masz taki szyderczy uśmieszek? Stało się coś jak mnie nie było?
   - Skąd! Żem pogadała trochę z Nye'em. Nie wiedziałam, że jest taki fajny. - Odwróciłam głowę w stronę kuzyna uśmiechając się i kładąc telefon gdzieś n bok. - A wy czemu tak późno wróciliście, hm?
   - Eph, Jerome i Rob coś wymyślili. Nie wiem dokładnie o co chodziło, ale poszli w krzaczki. Z Darnellem siedzieliśmy na krawężniku, a kiedy piekielna trójka wróciła mieli kaptury na głowach i dłonie w kieszeniach.
   Debile to zbyt słabe słowo aby tą że trójkę określić. Wolałam już tego nie komentować co mogli wymyślić po kilkunastu piwach i w środku (słonecznego na domiar złego) dnia.
   Pokręciłam głową. Blondyn wstał z wygodnego siedliska, wierzchem dłoni potarł oczy podchodząc do okna. Odruchowo zasłoniłam dłonią usta i zaczęłam chichotać.
   - Ej, co Jerome robi w slipach na trawniku? - zapytał Dax krztusząc się własną śliną.
   - Śpi. Nie widać?
   - To przez te krzaki. Ciekawy jestem co tam robili...
   - Chyba nie myślisz, że... - jęknęłam równocześnie uspokajając.
   Wymieniliśmy z Daxem spojrzenia i wytknęliśmy języki. Chyba mięliśmy to samo na myśli. Dobra, nie odzywam się już do nich. Na Izydę już nigdy! Ciekawa jestem czy w ogóle uda mi się to. Rob, Jerome, Ephraim - strzęście się gniewu diabła!
   - Załamałem się - mruknął chłopak.
   - Komu ty to mówisz? - sapnęłam.
   Dax ponownie usiadł na fotelu trzymając się za głowę. Podeszłam do okna podpierając się dłońmi o parapet.
   - Kacyk? - Zwróciłam się do kuzyna  po chwili wpatrywania się w krajobraz za oknem (nie mówię o mulacie).
   - Weź nic nie mów, kończę z tym już. - Jak zwykle na obietnicach się skończy, z resztą mniejsza. - Mam już dość wysłuchiwania alkoholowych wyznań co po niektórych osób. Basta!
   - Zapytałabym kogo masz na myśli, ale musiałabym udać, że coś mnie to obchodzi. - Obróciłam się na pięcie odgarniając włosy do tyłu.
   - Nawet jeśli byłoby to o tobie?
   - Hm... - zastanowiłam się. Dax zawsze wiedział jak mnie złamać. Nie lubiłam, ba, wręcz nienawidziłam jeśli rozmawiało się na mój demonicznie skromny temat.
   - Wyjątkowo wolę nie. Już się boję co poniektórzy o mnie mówili, a wiesz do czego jestem zdolna.
   - Darnell martwi się o ciebie - wyznał Dax poważnym lecz i troskliwym głosem.
   Uwaga bo uwierzę, że mój braciszek się martwi. Nie chcę wiedzieć, nie mam zamiaru tego słuchać.
   - Niech się martwi. - na bąknęłam oschle.
   - No tak. Zapomniałem, że nie obchodzi cię to za bardzo. - skwitował wywracając oczami.
   - Dziwisz się? Bo ja jakoś nie za bardzo.
   - Jeny, nie możecie się dogadać? To zbyt długo trwa. Zbyt wielką wagę przywiązujecie do swojego honoru. - drążył O'Callaghan. - Wszyscy dookoła chcą żeby między wami było tak jak wcześniej. Ty tego chcesz, Darnell też. Więc czemu z nim na ten temat nie porozmawiasz, hm?
   - Dax zaczynasz mnie już irytować. - mruknęłam złowieszczo. - Jakoś trudno mu się zebrać na przeprosiny.
   - Wiesz, że była ta sprawa z Vivien. W sumie nadal dla wszystkich nie jest ona jasna.
   Też sobie wybrał moment na sentymenty, wspomnienia i doradztwo. Czasem żałuję, że jestem jego kuzynką. Ba, czasem żałuję nawet tego, że w ogóle istnieję. Wiem, gadam zupełnie bez sensu, ale nic nie poradzę na to, że właśnie takie mam odczucia. Serio, nikt nie potrafi mnie zrozumieć.
   - Doprawdy, zaczynasz mnie już denerwować mój drogi - warknęłam cicho spoglądając na kuzyna kpiącym wzrokiem. - Pogadamy na ten temat, kiedy kac ci przejdzie.
   Wywrócił oczami wpatrując się nieustannie w moją stronę. Machnęłam ręką w jego kierunku dając mu tym samym znać żeby sobie dzisiaj odpuścił jakiekolwiek próby przekonania mnie abym pogodziła się z Darnellem. To z nim powinien porozmawiać na ten temat nie ze mną.
   Ruszyłam w stronę kuchni w której właśnie znajdował się Ephraim z Robertem. Rozdziawiłam usta na widok najmłodszego Lexingtona - miał różowe włosy! Albo coś podobnego do tegoż koloru. Hm, mogłoby to wytłumaczyć, czemu Jerome miał różowe ręce. Pogięło ich do reszty czy tylko ze mną jest coś nie teges?
   - Diable, Eph, co ty masz z kłakami?! - niemalże wrzasnęłam na cały dom.
   - Jerome wpadł na ten pomysł - jęknął niezadowolony. - Rob trzymał mnie tak mocno, że mam siniaki. - Zrobił minę zbitego psa.
   Robert mlasnął z dezaprobatą poprawiając równocześnie swoje czarne niczym smoła włosy. Spojrzał na mnie ze znudzeniem:
   - Ephraim raz dwa się uspokoił jak po głowie kilka razy dostał. - wywrócił oczami. - Poza tym nic takiego nie zrobiłem. To Jerome. - wyjaśnił.
   - Musiałabym cię lubić aby uwierzyć w to co mówisz. - machnęłam na niego ręką.
   Usiadłam przy stole zakładając nogę na nogę. Kątem oka zauważyłam, że chłopcy patrzą na mnie z zaciekawieniem.
   Uściślając - Ephraimowi nie pasują różowe włosy. Chcą zrobić z niego nie wiadomo kogo? W sumie i tak zauważyłam, że podbierał sobie ode mnie koszulki polo z wizerunkiem Lindsay Lohan, którą dostałam rok temu, na gwiazdkę.
   Ephraim zmarszczył czoło następnie pokręcił swoimi różowymi włosami, wyjął kilka produktów z lodówki i zaczął robić sobie jedzenie. Rob natomiast nadal wpatrywał we mnie swoje zielone tęczówki. Zaczęłam zastanawiać się o co może mu chodzić. Jeśli myśli o tym co powiedziałam to właśnie tak - nie lubię go lubić, dziwne prawda?
   - Czemu tak się na nią patrzysz? - spytał kolegę Ephraim siadając przy stole, po środku mnie i punka.
   - Jak dorośniesz, będziesz wiedział. - odpowiedział mu Rob wstając. Wyszedł z kuchni.
   Z Beksem spojrzeliśmy po sobie robiąc przy tym nieźle zdziwione miny.
   - Eph, czy z nim jest coraz gorzej? - zaczęłam przyglądać się swoim paznokciom, które były pomalowane pomarańczowym lakierem.
   - Nie wiem - mruknął krzywiąc się równocześnie. - Będę miał do ciebie prośbę.
   Spojrzałam na chłopaka. Od razu zrozumiałam, że chce abym przefarbowała mu włosy. I tak trochę obciachowo wygląda. Ta i mówi to osoba, która zawsze obciachowo wygląda, pff.
   - Mam pofarbować ci włosy? - spytałam.
   - Byłbym wdzięczny. - uśmiechnął się delikatnie.
   Zamyśliłam się nad zachowaniem punka, z pewnością te promile źle na niego wpłynęły na tok jego myślenia. Co by mnie nawet nie zdziwiło.
   - San, nad czym tak myślisz? - Spojrzałam na niego unosząc brew. Patrzył na mnie tymi swoimi brązowymi oczyskami jak na nie wiadomo kogo. Wyciągnął ku mnie swoją dłoń i poczochrał mi włosy. - Nie myśl tyle.
   - Zastanawiam się co się dzieje z Daxem i Emusiem - mruknęłam z troską w głosie.
   Klepnęłam szatyna (różowca?) z impetem w ramię. Uśmiechnęłam się lekko poprawiając swoje roztrzepane włosy. Coś mi się wydaje, ze wszystkim ostatnio nieźle odbiło. Tylko z Nye'em jesteśmy normalni?
   - A co może im być? Kobiet im brakuje - wzruszył beznamiętnie ramionami nadal na mnie patrząc. Jeszcze chwila a mu taką 'fast five' Daxa wywalę, że się nie pozbiera, słowo daję.
   - Doprawdy, przestańcie pić. - Wywróciłam oczami.
   - Ciamciam na to. - wstał od stołu i zaczął tańczyć układ US5 co mnie trochę zirytowało.
   Spojrzałam na najmłodszego Lexingtona. Oczy prawie wyszły mi z orbit. Czy ja śnię czy dzieje się to naprawdę? Nie! Zwariuję, niech ktoś mnie walnie wojskową patelnią bądź garnkiem, bo nie wiem co dzieje się dookoła mnie. Izydo, nie, Jowiszu co żeś uczynił z tymi moimi pedałkami?! Przecież zeświruję tu bardziej niż ten tydzień temu. Niech minie kilka dni. Posiedzę wtedy u siebie w pokoju, a co.

   Minął tydzień. Dax jak obiecał tak zrobił - przestał chodzić na imprezy z chłopakami, co dość mile mnie zaskoczyło. Jerome nie odwiedził się o nagraniu, które mu zrobiłam (prima balerina od siedmiu boleści się znalazła). Rob cały czas dziwnie się na mnie gapił, a kiedy siedziałam u siebie w pokoju słuchając Queen'sów i All Time Low bez pukania wchodził na moją posesję, oazę spokoju w której się odstresowywałam. Na moje nieszczęście było tak samo również i dziś:
   - Emo-punk-rockowcze czego po raz setny, enty i w ogóle chcesz? - zmarszczyłam czoło patrząc na niego do góry nogami (czułam się jak w domku do góry nogami w Szymbarku).
   - Nie mam co robić to cię denerwuję - oparł się o framugę drzwi (w nawiasie - świeżo pomalowanej) i uśmiechnął się szyderczo. Identycznie tak samo jak na początku naszej znajomości.
   - To idź posprzątaj swój burdel. Jesteś po dwudziestce a nadal zachowujesz się jak dziecko. - zamknęłam powieki robiąc przy tym minę rodem z anime.
   Gdy je otworzyłam chwilę później Roberta już nie było. Tylko na framudze prześwitywał różowy kolor, na taki kazała pomalować wcześniej Vivien, co mi się cholernie nie podobało. Zakryłam twarz poduszką aby nie parsknąć śmiechem. Z dołu usłyszałam dziki pisk któregoś z wykałaczek i parsknęłam tak gromkim śmiechem aż spadłam z łóżka.
   - Aua - jęknęłam nadal śmiejąc się jak po grzybkach halucynkach, marihuanie czy po czymś innym. Szajbopałza jak nie wiem.
   - Ej, wszystko z tobą dobrze, siostra? - Przy uchu usłyszałam coś jakby strzyknięcie. Zerknęłam w tamtą stronę z lekką powagą. Moim oczom ukazał się Darnell, który klęczał obok mnie. I stąd to kliknięcie, ach te stare kolana... - Hm? - kiwnął głową.
   - Mam szajbopałzę - wyszczerzyłam się i zaczęłam ponownie śmiać się. Darnell dołączył do mnie. - Cóż cię sprowadza w moje czarne progi?
   - A nic - uśmiechnął się równocześnie wlepiając swe błękitne oczy w okno.
   - Pewnie Dax cię sprowadził. - mruknęłam przejeżdżając dłonią po twarzy.
   - Tak, ale może to przełóżmy na kiedy indziej? - uniósł brew z błagalną miną.
   Rozumiałam go doskonale. Również nie chciałam mówić o przeszłości, szczególnie dziś kiedy Rob zdenerwował mnie trochę. Może Ephraim ma rację? Hm, nie będę zaprzątała sobie nim głowy.
   Kiwnęłam na brata głową uśmiechając się delikatnie. Poczułam ukłucie w sercu, ale nie takie jak wtedy, gdy pokłóciłam się z niedoszłą bratową. Było to przyjemne uczucie, może będzie między nami tak jak kiedyś...

   - Sandziuniuniu, zrobisz mi te ciamciowłosy? - marudził mi nad uchem różowiec skacząc po moim pokoju.
   - Za to, że mówisz ciągle to dziwne słowo w różnych słowach, to nie. - burknęłam. Rozumiem, że ja wymyślam dziwne słowa, ale on to jak dziecko: przeciamciane, ciamciowłosy? Ludzie...
   - Cinaj się... - zrobił minę zbitego psa równocześnie marszcząc brwi.
   - Dziś nie mam nastroju. Rob mnie denerwuje jak nigdy wcześniej. - Ephraim spojrzał na mnie zaciekawiony poruszając zabawnie brwiami. - Co?
   - Robertinio cię denerwuje? Interesujące. - powiedział uśmiechając się łobuzersko. - Trzeba będzie z nim pogadać.
   - Pff, mam w nosie to czemu taki jest. - wzruszyłam beznamiętnie ramionami.
   - Spoko, loko, ja to załatwię. - wypiął dumnie pierś.
   Jasne, pozdrawiam cię drogi Ephraimie. Już mogę szykować garnek, niezła będzie z ciebie zupa, lepiej - pędzel również. Zaśmiałam się w duchu z moich idiotycznych pomysłów.
   - Eph, kiedyś we włosy dostaniesz. - mruknęłam beznamiętnie.
   - Odwal się od moich włosów, kurde. - Obrażony wyszedł z pokoju ruszając tyłkiem jak jakaś niunia z ulicy.
   - Jeszcze będziesz chciał abym ci włosy zrobiła. Zdziwisz się jak będziesz wyglądał, gdy na serio się za nie wezmę. - syknęłam cicho.

   Późnym wieczorem schodzić po schodach natknęłam się na Daxa, który rozmawiał przez telefon. Wydawał się być czymś podekscytowany jak małe dziecko, a może mi się wydawało. Nie mam w zwyczaju nikogo podsłuchiwać, ale coś mnie podkusiło.
   - Floryda? - usłyszałam z ust kuzyna. Zrobiłam wielkie oczy. - Ach, rozumiem. Tak jest... - przerwała mu osoba po drugiej stronie. W skupieniu słuchał wypowiedzi rozmówcy. - Nie ma problemu, będziemy. A! O mały włos bym zapomniał będzie z nami jeszcze dwójka. Nie będzie z tym problemu? - spytał przejeżdżając dłonią po swych włosach. - W takim razie cieszę się i do usłyszenia. - odłożył słuchawkę i poszedł do salonu.
   Zmarszczyłam czoło - Floryda? Czyżby tam cała zgraja miała się wybrać? Nie rozumiem... a nie jestem blondynką, ych. A jeśli nawet to z Darnee mieliśmy lecieć z nimi? Świetnie, teraz będzie mnie to gryzło póki doputy sam blondasek tego nie powie. Teraz będę zmuszona słuchać Honey, u, będę latające poduszki aka wagbungi, taa.
   Poczułam coś na ramieniu. Bezgłośnie pisnęłam zapominając o tym, że siedzę na schodach i sturlałam się na dół. Jęknęłam łapiąc się za krzyż. Świetnie, teraz przez dwa dni będę chodzić jak babcia! Dorwę - zabiję. Spojrzałam na osobnika przez którego zleciałam.
   - Ephraimie Gideonie Nathanie Beks czy życie ci nie miłe?! - syknęłam.
   - Weź wyluzuj. - zaśmiał się wesoło podchodząc i podając mi swoją dłoń. - Nie ładnie tak podsłuchiwać.
   - Nie ładnie tak straszyć staruszki - odburknęłam wstając, ciężko wstając.
   - Tak, na prawdę jesteś stara. Tylko rok młodsza ode mnie. - Wzruszył ramionami uśmiechając się promiennie i dumnie. - Rozmawiałem...
   Przerwałam mu stanowczym ruchem ręki. Zerknęłam na niego karcąco i wyprostowałam się.
   - Nie obchodzi mnie to. Chodź, zrobię ci te włosy, bo mnie tak w oczy rażą, aż patrzeć na ciebie nie mogę, Eph - ruszyłam wolnym krokiem w stronę kuchni. - Nie mogli ci zrobić fioletowych, granatowych, bordowych albo Gerardowo-czerwonych? - uniosłam znacząco brew z bólem patrząc na jego czuprynę. - Musieli taki, za przeproszeniem, oczojebny kolor ci dać na kłaki?
   - To był Romie'ego pomysł - usiadł przy stole wyciągając równocześnie farbę z kieszeni spodenek. Chyba domyślił się, że w końcu się złamię. - Rob praktycznie przespał tą akcję.
   Podeszłam do szafki, wyciągnęłam z niej miseczkę i fryzjerski pędzel, czy jak się to tam fachowo nazywa. Usiadłam na przeciw szatyna kładąc przybory przed sobą. Wzięłam od niego pudełko z farbą.
   - Jak to? - Szczerze się zdziwiłam. Otworzyłam saszetki, wysypałam ich zawartości do miseczki i zaczęłam łączyć je ze sobą.
   - Normalnie. Usiadł przy krzakach i walnął komara, ot co. - Zamrugałam, a Ephraim ściągnął bluzkę.
   Przyznaję, jakaś muskulatura się tam kroiła. Przypominała mi Daxa z przed kilku lat - żadna dziewczyna na niego nie leciała. Jeszcze trochę i laski będą za nim uganiać, jak nie wiem, ha.
   - Zasnął? Po ciemniaku nie powinien nigdzie wychodzić.
   Chwilę później zabrałam się za farbowania jego włosów. Po pół godzinie nakładania farby i następnym trzydziesto minutowym czekaniu zmyliśmy farbę.
   - Poczekamy jeszcze chwilkę  i zrobię coś fajnego z twoimi kłakami. - rzekłam wychodząc z łazienki.
   - Co przez to ciumciasz? - spytał wycierając twarz ręcznikiem.
   - Jeszcze raz powiesz coś w stylu „przeciamciane” to ręcznie cię wykastruję. - pogroziłam mu palcem.
   - Przepraszam, no...
   - Moje nerwy niedługo puszczą i pod osłoną nocy podpalę dom, zmienię imię, zrobię operację plastyczną i nie pójdę do pierdla, ha! - powiedziałam do siebie wyciągając z szuflady nożyczki.
   - Boję się ciebie... Chcę jeszcze pożyć! - Ephraim spojrzał na mnie z wyrzutem i przestrachem.
   - To ogarnij swoje stringi i będzie spoko, luz, cycuś, malina. - pstryknęłam palcem i kazałam mu się uspokoić.
   Błyskawicznie się uspokoił, a ja włączyłam radio i wzięłam się za fryzurę młodego. W radiu leciały wiadomości, których i tak nie słuchaliśmy. Kiedy zaczęli zapodawać nutki puścili akurat „Kick Back” chłopaków. Oboje zaczęliśmy śpiewać na cały dom. Od razu lepiej i szybciej szło obcinanie Ephraima.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz