piątek, 1 lipca 2011

12. Public display of... erection.

Muzyka: Blue - I Can.




   Otworzyłam leniwie oczy mlaskając ustami i nie kontrolując zbytnio tego co dookoła się dzieje. Wierzchem dłoni przetarłam zmęczone powieki. Rozejrzałam się po pokoju - burdel jakich mało, nie ma to jak mieć talent po ojcu. Wciąż w uszach miałam słuchawki od mp4, muzyka nadal grała. Teraz akurat leciało Green Day - Working Class Hero. Uśmiechnęłam się blado spoglądając wprost na drzwi.
   Potrząsnęłam nerwowo głową po czym wzięłam do ręki długopis i mój ukochany zielony zeszyt posypany brokatem i napisem: „Myśli skaczą niczym kózka mała, lecz wena miłością rani” - mówiąc szczerze nie wiem jakie przesłanie ma to zdanie, które wymyśliłam będąc jeszcze rozbrykanym dzieckiem.
   Otworzyłam zeszyt na niezapisanej stronie. Zaczęłam kiwać stopą na boki. Po dość krótkiej chwili zaczęłam przelewać słowa na papier nucąc równocześnie melodię, która mogłaby pasować do tekstu. Gdy skończyłam pisać pierwszą zwrotkę i refren. Postanowiłam zaśpiewać którąś część, aby przekonać się jak brzmi acapella:

I'm dying, can you save me, its an emergency
Pull me out of this coma
Fighting, stay alive and you're the remedy
Baby don't say its over.*

   Uniosłam kąciki ust w wyrazie zadowolenia. Zaczęłam pisać dalej śpiewając co jakiś czas wszystko od początku. Skończywszy pisać oraz śpiewać wstałam z wygodnego łóżka, wzięłam czyste ubranie po czym skierowałam się do łazienki.
   Zeszłam na dół, na moje nieszczęście cicho jak w grobie. Doprawdy chyba zacznę być nieznośna jeszcze bardziej niż jestem. Czas rozruszać towarzystwo, bo ta nieszczęsna melancholia zaczyna być tak bardzo denerwująca, aż ręce zaczynają mnie boleć. A wtedy to kaplica, może nawet i nie.
   Weszłam do kuchni. Na domiar złego nikogo tam nie było. Podobnie również w salonie. Hm, zapewne jeszcze nie wrócili. Podrapałam się w skroń po czym ruszyłam do swojego pokoju po koc.
   Wyszłam na ogródek. Przyjemny wiaterek, słońce świeciło - normalnie żyć nie umierać. Uśmiechnęłam się szeroko i położyłam się na hamaku. Zauważywszy ciemno brązową czuprynę uniosłam brew będąc trochę zaskoczona jak podczas piętnastych urodzin. Chociaż i tak ich nie pamiętam.
   - Ej, cho no! - wrzasnęłam w stronę chłopaka.
   - O, cóż ty tu robisz? - Nye podszedł nieco bliżej. Splątał ręce na klatce piersiowej.
   - O to samo mogłabym zapytać ciebie, Nye. - Uniosłam brew przyglądając się chłopakowi.
   - Ćwiczyłem - odpowiedział. - Poza tym nie chciałem wychodzić gdziekolwiek z chłopakami. - U, czuję nutkę sarkazmu i znużenia. Nye jest taki normalnie nienormalny. A może i na odwrót. - Ci by ciągle imprezowali. Nie rozumiem jaki jest tego sens.
   Ła, chłopak podchodzi pod trzydziestkę i tego nie rozumie! Każdy wie, że do trzydziestu pięciu lat oraz póki nie pojawi się dziecko - SZALEJE SIĘ! Najwidoczniej w tych jego mięśniach nie było to zapisane. Oakley westchnął rozciągając się:
   - Czasem ręce opadają.
   - Wiesz, do pewnego momentu dalej będą szaleć. - przyznałam. - Z czasem zmądrzeją. - Wiedziałam o co chodzi sportowcowi. Również nie lubiłam zbytnio imprezować, zupełna abstrakcja. Dzień w dzień? Toć to mała bani po prostu.
   - Kiedyś im się znudzi. - uśmiechnął się blado.
   - Z Darnellem będzie mały problem. - Przyłożyłam palca do ust. - Chociaż zastanawiam się czy czasem również z Daxem. - Pokręciłam przecząco głową. - Są jednak frajerzy z korwety.
   - Hm, tylko czemu z nimi mieszkamy?
   - Mnie pytasz? Korwety zapytaj.
   - Nawet dobry pomysł, tylko gdzie ona się znajduje? W Londynie to wiem, ale w Hamburgu to nie.
   - Za jakiś czas poszukamy. Pójdziemy do centrum handlowego!
   Obydwoje zaśmialiśmy się głośno przybijając piątkę. Do tej pory nie miałam okazji porozmawiać z Nye'em w cztery oczy (podobnie z Jerome'em, niestety).
   - Poczekaj chwilę. Coś ci pokażę. - poszedł w stronę domu.
   Odprowadziłam chłopaka wzrokiem zastanawiając się o co może mu chodzić. Kilka minut później Nye wrócił z laptopem. Usiadł przede mną po turecku, a ja w tym samym momencie zmarszczyłam brwi powoli przysuwając się do niego.
   - Co to? - Miło, iż wiedziałam co to jest, spytałam.
   - Laptop.
   - Serio? A myślałam, że kanapka Roberta z przed tygodnia.
   Zlustrował mnie wzrokiem uśmiechając się rozbawiony. Również uśmiechnęłam się.
   - A wiec tak. Chciałbym ci coś pokazać. - Otworzył laptopa i włączył go. - Ostatnia osoba, która go używała zamknęła go w pośpiechu.
   Zmarszczyłam brwi przyglądając się urządzeniu, które włączyło się ukazując pulpit. Rozdziawiłam usta przypominając sobie, że jakiś czas temu używałam tego laptopa. Wywróciłam oczami udając niewiniątko. Ha, chyba powinnam zostać aktorką, a nie piosenkarką. Kobieta jednak jest najdziwniejszym stworzeniem na ziemi - niezdecydowana.
   - A cóż takiego chcesz mi pokazać? - uniosłam brew zerkając w jego stronę kątem oka.
   - Zobaczysz.
   Chłopak uruchomił YouTube'a. Dokładniej mówiąc stronę, którą miał dodaną do ulubionych. Zaczęłam zastanawiać się czy aby na pewno nie chodzi o filmik, który na nim oglądałam. Miałam takiego pietra jak przed komunią... chwila moment, nawet chrztu nie mam a tu z komunią wyjeżdżam. Mogłam powiedzieć, hm, sama nie wiem co.
   Kiedy zauważyłam nagłówek wideo chciałam jakoś zapaść się pod ziemię. Szlag, jak mam takiego pietra to nerwowo poruszam palcami. I jak chcę zostać piosenkarką? Dobry żart, nie powiem, że nie.
   Nye zaczął śpiewać podobnie jak chłopcy, a przepraszam - mężczyźni na ekranie. Uśmiechnęłam się szeroko - już sam dźwięk, każde słowo rozbawiało mnie niczym klaun (chociaż nigdy takowego nie widziałam). Dołączyłam do niego, a raczej wykrzyczałam w pewnym momencie:
   - Public display of... erection!** - poklepałam chłopaka po plecach powstrzymując się od nagłego napadu śmiechu.
   Ale przy oglądaniu tego wideo po raz setny wywoływało u mnie taki śmiech, aż potrafiłabym obudzić zmarłego (bynajmniej tak twierdzi większość mojej staroświeckiej rodzinki, która bardziej sprowadza na dno niż pomaga. Doprawdy co alkohol robi z ludzi).
   Kątem oka zauważyłam, że Nye spoglądał na mnie z miną mówiącą, że najchętniej by mnie zabił oraz, że domyślał się, iż to ja.
   - Co? - spytałam trochę zmieszana.
   Brawo, Sannie, wydało się, że to ty. Doprawdy, masz zero procent używanego mózgu. Kurde, co ja gadam?
   - Ile ty tego słuchałaś? - spytał po dłuższej chwili.
   - Sporo - delikatnie uniosłam kąciki ust ku górze. Sportowiec natomiast uśmiechnął się ciepło w moim kierunku.
   - Jak mniemam uzależnienie.
   - Jakoś zasnąć trzeba.

   Chłopcy wrócili około trzeciej po południu i od razu poszli do swoich pokoi ślinić poduszkę. Serio, to trzeba mieć talent do picia przez tyle godzin albo trzeba być kompletnym idiotą aby tak robić. Nim się obejrzę zapewne sfiksuję, chociaż nikomu nie będę wadzić, ta.
   O dziesiątej rano siedziałam sama w salonie oglądając telewizję. Nie zdziwię się jak tak będę robić do starości, tak piękna przyszłość. Nye znowu wyszedł z domu. On tak codziennie czy mi się to wydawało? Jak krzątałam się po mieszkaniu to nigdzie go nie było.
   Usłyszałam szybkie schodzenie po schodach, a następnie trzaśnięcie frontowymi drzwiami. Zmarszczyłam brwi podchodząc w żółwim tempie do okna. Rozdziawiłam usta widząc Simeona na dworze. Był w samych slipkach. Wyglądał jakby tańczył... jezioro łabędzie? Na Izydę, serio tańczy jezioro łabędzie! Gdzie mój telefon?! Wyjęłam z tylnej kieszeni spodni telefon i zaczęłam nagrywać Romie'ego śmiejąc się przy tym w niebo głosy. Teraz mam dowód, że mieszkam w wariatkowie. Chociaż, gdzie nie spojrzeć i tak są świry.
   Jerome potknął się o jakiś kamień i wyrżnął orła na trawę po czym wstał i zaczął bounce'ować swoimi zgrabnymi pośladkami. Zauważyłam, iż ma na rękach coś różowego. Farba? Folia, może nawet coś innego... W ostateczności chłopak obrócił się kilka razy na pięcie i położył się jak długi. Skulił się i wsadził palec do ust.
   - Całe życie z wariatami. - Westchnęłam wracając na kanapę.


* Nick Carter - Coma.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz